niedziela, 12 stycznia 2025

Koniec lata, koniec świata 3 i 4

 Koniec lata, koniec świata

 

***

    

Przed chwilą wypłynąłem za horyzont, odwróciłem się i wciąż Cię tam nie było. Były te odrapane na różowo włoskie kamieniczki, a Ciebie nie było w sukience w to Warszawskie lato. Jesteś daleko, a woda bardzo słona, zamykam oczy. Widzę Cię w tej sukience w lato – w kwiatki albo w owoce, i przypominam sobie, że latem nie nosisz bielizny. Uśmiecham się. Oblizuję wargi jak czereśnie, woda jest słona, jak Twoja skóra w lato.

            Mijałem po drodze piękne jachty z pięknymi ludźmi. Panie miały na sobie tylko ciemne okulary, panowie drogie zegarki, udawałem, że tylko podglądam, bo tak naprawdę nie mogłem oderwać wzroku. Zgrabne jak ich kształty statki, drewno brązowe jak opalenizna, żagle białe zęby gryzły wyblakłe od słońca niebo. Panowie stoją na burcie, bujają się jak kostki lodu, mają drinki w ręce, panie leżą na tym eleganckim drewnie, ręką głaszczą nie swoją łydkę. Kołyszą się i patrzą mi w oczy. Już nie udaję, że podglądam. Kiwamy sobie porozumiewawczo. Ktoś włącza muzykę, na innej łódce tańczą. I uśmiecham się, bo przypominam sobie, że nie potrafisz tańczyć, a tak bardzo lubisz. Jak w tej książce, której nie czytałaś, ale oglądałaś film. Głęboka woda ma kolor ciemnego błękitu jak z kosmosu i wtedy zawracam na plażę.

            Kolory zamieniły się miejscami, ciemny błękit głębokiej wody, wyblakły lazur wysokiego nieba. Na drewnie mokre plamy kobiecych stóp, krople białego słońca schną mi na ramionach. Wszystko jest nieco monochromatyczne, ledwie kilka użytych barw przez jakiegoś włoskiego niebiańskiego malarza, oni są bardzo religijni w końcu. Na odwrocie przesyłam Ci ten kadr z niebem, z morzem, z masztami i z trzema kolorami na krzyż w eleganckich paskach. I jeszcze te parasole na plaży, w różowo-białe paski, wyglądają jak lizaki dla dorosłych. Obok dziewczyna czyta jakąś książkę, ja też, tylko że znowu podglądam. Proszę, nie bądź zazdrosna, podglądam tytuł, nie patrzę na jej palce skrzyżowanych stóp, nogi prowadzące gładko do pępka, nawet nie wiem, że bikini ma kolor piasku, zlewa się monochromatycznie ze skórą, że ziarenka piasku uwierają ją za paskiem stroju, jak ten pieprzyk na szyi, że w jej okularach mrugają światełka odbite od pofalowanego morza. Powiedz mi, a Ty czytasz coś nowego ostatnio.

Pamiętasz, jak rano o trzynastej czytaliśmy u mnie w łóżku, zaspani po tamtej nocy. Poprosiłaś mnie o espresso zamiast śniadania, pod kołdrą było ciepło, ale miałaś zimne nogi i taką gładką skórę. Jedną ręką przerzucałem kartki, drugą Cię głaskałem, łydki, kolana, uda, brzuch, tam i z powrotem. Wędrowałem palcami, uśmiechałaś się cicho znad książki, kiedy niechcący zbłądziłem pod Twoimi czarnymi majtkami, zamykałaś oczy, odkładałaś książkę grzbietem do góry i odchylałaś głowę, głęboko oddychałaś. Było Ci cieplej, czułem pod palcami całe Twoje ciało, tętno między udami, nie pamiętam, jak ściągnęliśmy te majtki, jak zamieniliśmy się miejscami, kiedy znowu nago pod kołdrą czytaliśmy od nowa te same rozdziały. A teraz leżę tutaj na plaży, piasek jest gorący, tęsknię za Twoimi nogami, i choć w okularach też mi się odbija mrugające morze, po drugiej stronie oprawek migocze Twój głos.

Lećmy w sierpniu na Lazurowe Wybrzeże, wynajmiemy motorówkę, popłyniemy za horyzont, rozbierzemy się, popływamy, zrobimy mokre plamy na drewnie, a potem poczytamy książki, falując z tym lazurem, proszę, zobaczmy się na lotnisku.

 

***

 

Chodzę po mieście i robię zdjęcia analogiem, bo uczę się dostrzegać te sławne małe rzeczy, może to głupie, ale chyba nie. Leżę właśnie nad jednym z tych otwartych basenów miejskich, dużo tu ludzi, wiesz, niektórzy są ładni mają to coś, oczy, uśmiech, szyję dołeczki pupęstopyksiążkęstyl, robię więc zdjęcia. Kiedy już je wywołam, poszukam na zdjęciu i sprawdzę, czy dalej mi się podobają. To lato jest za gorące nawet w wodzie. Widzisz, ludzi jest za dużo, planeta jest za ciepła, tak, ucieknijmy. Lato w mieście, zbieram kawałki do analoga, owoce soczyste jak nasze ciała, jest tak ciepło, że upieklibyśmy się w ciasto, że leżelibyśmy nago, zerwałabym, dodała mąki, lato w cieście, ciasto z naszymi owocami słońce piecze w globalnym zapale.

            A więc piszesz, że u Ciebie Włosi mają eleganckie paski na plaży. Tutaj te kolory nad basenem krzyczą jak cykady w ciepłych krajach. Na pewno słyszysz je tam od rana do wieczora, wiem, że lubisz, bo to dźwięk wakacji. Tutaj czerwone kąpielówki, bikini w panterkę, różowe klapki, mozaika ręczników jak pikseli, to dźwięki Warszawy nad wodą, słyszysz. Woda w basenie wyblakła od słońca, już trawa jest bardziej niebieska, codziennie deptana przez ładne i brzydkie stopy, Ty moje tak bardzo lubisz, wiem.

Najpierw leżę i czytam trochę, a potem siadam wygodnie, podwiewa mi sukienkę w to lato, przygładzam na udach. Siadam wygodnie, bo jest co wygodnie oglądać, nie myśl sobie, że też nie podglądam. Na brzegu basenu siedzi para nastolatków, nie przestają się całować, o rany, ile to już godzin. A są przy tym tacy spokojni, ona odchyla się do tyłu, rękami opiera się za plecami, on pochyla się nad nią, jedną ręką trzyma jej twarz, drugą spokojnie głaszcze udo. Pod słońce widzę tylko ich sylwetki, ale wiem, że są najpiękniejsi tutaj. Też chcę, tęsknię, wiesz. A więc wysyłam Ci to zdjęcie: brzeg basenu jest spokojny, para całujących się nastolatków jak nowoczesne rzeźby, tło jest natomiast niespokojne, wzburzona woda w basenie, pełna tych wszystkich dzieciaków, krzyków i plusków, a nad wszystkim w oddali majestatycznie wznoszą się warszawskie bloki.

            Koleżanka obok afirmuje. Leży na drogim ręczniku, wystroiła się, widzi palmy, słońce w technikolorze, surferów. Pożyczyłam jej te okulary słoneczne, w których świat jest ładny, pamiętasz. Blondynki są truskawkowe, mężczyźni opaleni, słychać wakacyjne przeboje. Podobno jeśli się o czymś myśli, to się wtedy dzieje. To przecież nawet nie jest nowoczesny mit Junga, to stare przysłowie o samospełniającej się przepowiedni. W Warszawie jest teraz moda na równoległe wszechświaty, wiesz. Masz nawet nie myśleć, tylko to czuć, być pewna albo pewny, albo pewni, zmieniać stany kwantowe. To zabawne, że fizycy tłumaczą świat natchnionym szamankom znad Wisły albo nad basenem miejskim. Roger Penrose na pewno za to dostał Nobla.

            Zastanawiam się tylko, jeśli już uda mi się przenieść do równoległego wszechświata, co dzieje się wtedy w tym starym, czy zostaje po mnie dziura, czy moi bliscy o mnie pamiętają, czy mi wybaczają.

            A więc mam na sobie sukienkę w to lato i dobrze pamiętasz, że wtedy nie noszę bielizny. Nawet nie myślę, nie muszę sobie wyobrażać, bo jestem pewna, że delikatnym ruchem podciągasz tę sukienkę jak splątanie kwantowe. Przyciągasz mnie mocniej, ściskasz pośladki, znowu błądzisz, przyjacielu. Palcami kreślisz chaotyczne ruchy po ciele. Patrzysz mi w oczy, całujesz, odpychasz, kładziesz na ręczniku albo na stole. Całujesz mi stopy, tak bardzo się wstydzę, zamykam oczy, kiedy dochodzę, a moje stopy błądzą po Twojej klatce piersiowej.

            W Warszawie jest moda na równoległe wszechświaty, wiesz. Ale to nie nowość, że ludzie szukają, prawda, kombinują milion razy, jak by to zmienić, jak by tu uciec, jak by tam zostać.

            A więc czytam teraz książki o fizyce kwantowej, żeby znaleźć nam równoległy wszechświat.

            A więc uciekamy. W sierpniu widzimy się na lotnisku, to już za kilka dni. Wszystko będzie dobrze, słońce i plaża, książka i łódka, wino i woda, obiecujesz. Jak jest po francusku równoległy wszechświat.

***

...CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz