wtorek, 14 stycznia 2025

Koniec lata, koniec świata 5 i 6

 Koniec lata, koniec świata

***

 

A więc wszyscy jesteśmy kawałkami kosmosu, natomiast Ty jesteś moim ulubionym wszechświatem. Martwisz się o to, co zostawimy za sobą w starym kosmosie, bo jesteś dobrym człowiekiem, ja jestem zły, zły na siebie, zazdrosny o wszystkich innych równoległych, o tego jednego, jak się go pozbyć. I jak się pozbyć siebie, jak się pozbyć nas.

            Dobrze wyglądasz, wiesz. Pięknie, trochę pijana latem w mieście, masz owocowe usta, kawową skórę, tylko trochę lodu w oczach. Służy Ci słońce, długie wieczory, długie nogi, sukienki i późne poranki. Francja będzie idealna, spodoba Ci się.

            Ledwie wczoraj jeszcze byłem we Włoszech, rano zrobiłem idealną kawę, jadłem słodkie śniadanie, piłem sok. Znowu jak w tym filmie, też Ci się podobał, całowałaś mnie, kiedy jedli brzoskwinie. A może morele. I chciałaś mnie nazywać swoim imieniem, żeby nikt się nie zorientował.

            Na wieczór zaprosiłem na kolację tych kilku znajomych stamtąd.

          Ale najpierw rano, dobrze słyszysz, do śniadania cykady na tarasie. To będzie dobry dzień, słońce jest jeszcze nisko, ale popołudniu nie powinno być  za gorąco, bo Twoje ciało jest daleko, poza tym wieje przyjemny wiatr. Wolę noc, wiesz o tym, ale lubię pić kawę rano z tym widokiem – pinie, umierające w rozkwicie agawy i w oddali połyskujące morze. Niskie słońce z ukosa patrzy ze mną na kafelki ułożone w jakiś antyczny wzór, może to wzór kwantowy, kafelki Schroedingera, przesunę nogą jedną odpowiednią i otworzy się portal do naszego świata, równoległego wszechświata.

            Tymczasem piję kawę, którą lubisz, słońce jest nisko, oblewa antyczne kafelki pomarańczową polewą, jem brzoskwinie na śniadanie bez Ciebie i słucham cykad, do wieczora zostanie już tylko jedna.

            Kiedy wieczorem urządzam pożegnalną kolację dla tych kilku ludzi, których zdążyłem tam polubić, towarzyszy nam już tylko śpiew samotnej cykady. Wiesz, że jedna cykada brzmi zupełnie inaczej. Jak sygnał z innego świata. Denerwuje, niepokoi. A więc jest ostatni dzień lipca, ostania cykada, lato nie może być już bardziej w środku i wtedy na chwilę nie martwię się niczym, bo zaraz mamy się zobaczyć.

            Stoję na tarasie z widokiem na morze i Księżyc, to eleganckie połączenie, jak moja koszula rozpięta u góry, Ty mnie nauczyłaś. Lubisz tę koszulę, zakładałaś ją i cieszyłaś się, wąchając. Stoję oparty tyłem o barierkę, tyłem do tego eleganckiego w falach Księżyca i podglądam przyjaciół. Też mają ładne koszule, luźne sukienki, śmieją się trochę za głośno, pijąc wino. Ja uśmiecham się cicho, kiedy przypominam sobie, jak cicho podglądałem Cię na mieście. Bo taką mieliśmy umowę, żeby być cicho. Choć nie byłaś cicho wtedy w toalecie w tamtym klubie, na pewno pamiętasz. Potem wróciłaś do swoich dziewczyn, ja do swoich chłopaków. I choć później już głośno Cię podglądałem, Ty udawałaś, że mnie nie widzisz, mimo że wciąż miałaś rumieńce. Albo kiedy u mnie w mieszkaniu bałaś się, że jesteś za głośno, przypominałem Ci, że mam głuchą sąsiadkę. Leżałaś na brzuchu, mocno trzymałaś poduszkę, rozlałaś włosy na pościeli, dreszcze na ciele, na pupie tatuaż motylka, mnie w sobie, cały świat daleko. Dlatego głośniej, szeptałem Ci w ucho. Tak ładnie się wstydziłaś, zamykałaś oczy, odchylałaś głowę do tyłu, widziałem Twoją szyję i zatkane ręką usta. Wiem, że się mnie nie wstydzisz, ale nikomu nie mówisz.

            To Twoja zgrabna stopa powinna przesunąć ten antyczny kafelek w willi we Włoszech, wtedy na pewno otworzyłabyś portal do innego świata dla nas. Ale nie było Cię tam, a ja się zastanawiam, jak to możliwe, że nam się nigdy nie udało. Jak to mogło nie wyjść, skoro jesteśmy dla siebie stworzeni. Skoro idealnie pasujemy. Że jeśli istnieje reinkarnacja, w poprzednich wcieleniach byliśmy razem, nie obok. Teraz też jesteśmy, tylko w innym świecie, w równoległym wszechświecie. Tak, daj mi swoją zgrabną stopę, przesunę kafelki, bo ten świat tutaj to mozaika niepasujących ludzi.

            Dlatego kiedy czekałem na Ciebie na lotnisku, kupiłem Ci pocztówkę z Rzymem, jest kiczowata i jest na niej napis „Bella Ciao”, chciałem Ci opowiedzieć potem o tym dziwnym włoskim komunizmie, ale że chcę, żebyś Ty była tylko moja. Zacząłem Ci więc pisać te tęskne kiczowate słowa.

            A potem wylądowałem w Warszawie. Zdjąłem kapelusz, okulary, założyłem niepokój na ducha. Zobaczyłem Cię i przysięgam, że przez chwilę wszystko wydawało mi się takie proste. Uciekajmy więc. Widziałem to też w Twoim spojrzeniu, przez dłużej niż sekundę. Przepraszam, ale nie ma dokąd, pomyślałaś potem. A więc znowu mamy umowę, żeby być cicho. Służy Ci lato, wiesz, cudownie wyglądasz, Twój mąż też. I wspaniałe masz te dzieciaki, przysięgam, znowu zbiję z nimi piątkę. Wiem, że jesteś zazdrosna, ja też. Świat to dziwna mozaika.

            Przywitaliśmy się więc na lotnisku, Ty poleciałaś na południe, a ja zostałem dokańczać lato w mieście, cieście Warszawy. Baw się dobrze, buziaki.

 

***

 

Lazur to kolor oczu wakacyjnych wróżek. Kto go tutaj wylał, i czy można utopić się w oczach. Potrzebowałam tego, żebyś wszystko zostawił i przyjechał, dziękuję, powiedz, że wszystko będzie dobrze. Masz te stylowe kąpielówki w paski, modne okulary, jeden z tych Twoich za głośnych zegarków i francuską gazetę w ręce. Zapomniałeś tylko, że pasków się nie łączy, że nie powinieneś zakładać tej koszuli w paski do tych spodenek w paski, no trudno, lubię je w końcu. Patrzę na Ciebie pod słońce, mrużę oczy, za Tobą ten błyszczący lazur, łapiesz mnie za co chcesz i ciągniesz. Lazur to oczy wakacyjnych wróżek, widziałam dzisiaj dziewczyny, które nago kąpały się w lazurowej wodzie, napełniały się nią, aż w oczach pojawiał się słony kolor. Czy też możemy się w niej kąpać do utraty tchu, czy wolno nam się napić. Podobno słony wzmacnia inne smaki. Jak dzisiaj smakujesz. Podobno, och, już ostatnie podobno, od słonej wody zapomina się o wszystkim, tak jak ja przez chwilę zapomniałam, że zostałeś na lotnisku, nie przepraszaj.

            Usiadłam właśnie w kawiarni w Nicei z widokiem na to lazurowe morze, ale to Twoja kawa jest moją ulubioną. Zrobiłam zdjęcie, mam nadzieję, że kolory wyjdą. Widzisz ciemne wnętrze, duże okna, sylwetkę jakiejś Francuzki, poprawia staranny kucyk, zastyga w połowie ruchu, patrzy na słońce rozlane po Promenadzie Anglików, jasną prawie białą plażę i ten nieśmiały lazur połyskujący łagodnymi falami po horyzont. Przysięgam, że moje oczy się też się kąpią. Uśmiecham się, kiedy przypominam sobie, że masz większą wannę od mojej. Piliśmy w niej razem kawę i nie tylko, i nie tylko piliśmy, och, jak ja lubię Twoją kawę, przysięgam. Tak jak Ty wiele razy.

            Mam już skórę w kolorze słonego karmelu, chciałbyś spróbować. Ty masz większą wannę, ale ja mam większe łóżko, pamiętasz. Kiedy chowałam się pod kołdrą, mówiłeś, że świecę. Zamykałeś miło oczy, kiedy Cię dotykałam, lizałam, całowałam. Nie z każdym zamyka się oczy. Kiedy siadałam na Tobie, zrzucałeś kołdrę, chciałeś mi patrzeć w oczy, wstydziłam się, ale uwielbiam to, wchodziłeś we mnie też przez oczy, od środka wibrowałeś, potem już nawet nie chciałam mrugać, byłeś twardy w mojej duszy, mruczałam wtedy, pamiętasz. Kładłam ręce na Twojej klatce, paznokciami zostawiałam ślady, tropy, żeby potem znowu je znaleźć, odkryć, cieszyć się, że są moje. Ściskałeś moje pośladki, podnosiłeś, opadałam, odgarniałeś mi włosy, a potem znowu podnosiłeś wyżej, mocniej, w kosmos. Kiedy leżałeś później obok, też błądziłeś palcami, szukałeś swoich śladów, martwiłeś się, że ktoś odkryje. Więc nie mów mi, proszę, o komunizmie, ten motylek na pupie jest tylko Twój, przysięgam, że naprawdę nikomu innemu nie pozwalam go dotykać. Wiem, że lubisz słony karmel, chcę, żebyś go wziął na język. Wiesz, że Cię znam, wiem, że lubisz słodkie śniadania, wiem, że wiesz, że ja lubię słone, dlatego Cię ugryzę i zostawię ślad, przynieś się do łóżka z tą swoją kawą.

            Wstałam dzisiaj wcześnie rano, zjadłam śniadanie na słono na targu, ostrygi, które smakują morzem. Popiłam Prosecco, można pić wino do śniadania na południu Francji. Potem pojechaliśmy pociągiem do jednego z tych małych miasteczek za Niceą, żeby popływać w pięknym miejscu, zrobić zdjęcia, być ładnym, pozować innym ludziom do pocztówek z wakacji, odbijać się w ich okularach słonecznych. Rozumiem tych Twoich Francuzów, te wszystkie miejsca tutaj promieniują radioaktywną klasą, czuć to w powietrzu, bo czuję się jak modelka z Vogue’a. Te wszystkie miasteczka tutaj ułożyły się wygodnie, leżą razem i wygrzewają się w słońcu. Domki w kolorach bikini odsłaniają plaże jak w negliżu, oblewają się słoną wodą lazurową, mają mokre sny, słone sny. Prężą muskuły na skałach, dumnie i fallicznie wznoszą się wysoko kwiatostany umierających agaw. Umrzeć, ale pokazać się twardo i wysoko. Czy tutaj w ogóle można być nieszczęśliwym. Może faktycznie to jest to miejsce, do którego powinniśmy uciec i ułożyć się wygodnie obok. Dlaczego znowu nam się nie udało.

            Na plaży było przyjemnie głośno, fale krzyczały, dzieci szumiały, cykady śpiewały. Wiesz, super mam te dzieciaki, ale trzeba ich pilnować. Nie płyń za daleko, nie wchodź wysoko, posmaruj się kremem, powiedz ładnie. Nie jestem wcale dobrym człowiekiem, on jest lepszym ojcem, ale to mnie uwielbiają. My chyba nie mielibyśmy dzieci, nie wiem. Widzisz, nie wiem wszystkiego. Teraz poszły znowu gdzieś biegać, a ja siedzę w tej kawiarni, potrzebowałam tych wakacji, ale kawę piję gorszą od Twojej, a na zewnątrz słychać cykady.

            Dlaczego nam się nigdy nie udało, co. Myślisz, że naprawdę istnieje gdzieś świat, gdzie jesteśmy razem, spokojnie, leżymy, chodzimy, pijemy kawę, słychać cykady. Myślisz, że śpiew samotnej cykady to sygnał ratunkowy, głos cykady z innego świata, która przeniosła się tutaj niechcący i tęskni. A może to jej towarzyszom udało się uciec. A może to my niechcący przenieśliśmy się tutaj i teraz szukamy desperacko drogi powrotnej. Napiszmy do Roberta Penrose’a, że fizyka kwantowa bawi się w chowanego. A Ty jesteś moim kotem Schroedingera, jesteś i Cię nie ma.

            Wakacje są fajne, robię zdjęcia analogiem, trenuję tę pieprzoną uważność, smakuję piękno, tak jak radzą te wszystkie mądre głowy. Sztuka zauważania. Sztuka niezauważania Ciebie. I możesz się śmiać, ale zbieram ten wakacyjny pyłek na zapas. Potrzebuję tego, zaraz będzie jesień, przywiozę Ci trochę. Koniec lata, koniec świata. Może wtedy znajdziemy inny równoległy wszechświat. Jeszcze tylko trochę popływam w tym słonym lazurze, pomrużę oczy na połyskujących falach, wypożyczę łódkę, poczytam książkę. A później może kiedyś nam się uda.

            Byłam taka zazdrosna na lotnisku, a Ty byłeś taki spokojny, nienawidziłam tego. Zostaw mnie. Albo nie. Bo tęsknię. Chcę Ci przywieźć trochę tego roznegliżowanego piasku spod mojego bikini. Schowam go do książki, będzie pachniał moją skórą. Wysypiemy go do Twojej dużej wanny, kiedy wrócę. Kiedy wrócę, zrobisz kąpiel, poproszę. Może użyjemy jakiejś biochemii albo magii, albo fizyki, żeby woda była lazurowa. Będzie koniec lata, będzie koniec świata.

  

***

 KONIEC

  

Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz