Burger Everetta
“I never
said half the crap people said I did.”
Albert Einstein
Podrzędny bar w amerykańskim stylu, wokół kręcą się
niespecjalnie ładne kelnerki, odsłaniają dużo, ale też nie warto patrzeć, bo to
nienajlepsza z możliwych rzeczywistości. Ociągają się, mylą zamówienia i
brzydko żują gumy. No i kręcą nosem, bo ich klient pali niemożliwie. Jednego za
drugim, papieros za papierosem, dymi już prawie uszami i oknami, a jeszcze
przed chwilą wydawało się, że to miejsce nie może być już bardziej brudne.
Jednak podobno to szycha, szef kazał dogadzać, muszą więc co chwilę latać,
dolewać dżin z tonikiem i podawać burgery, jednego za drugim. Co za obleśny
typ, kelnerki szeptają między sobą, zakładając się, po którym pęknie, brzuch
się nadyma, broda ocieka keczupem, brzuch nie przestaje rosnąć, okulary parują
od dymu, ale gość nie zamienia się w bombę jądrową. Gość niczym się nie
przejmuje, jest naukowcem, więc głównie fantazjuje i myśli Bóg-wie-o-czym. Na
przykład: o miejscu, w którym góra burgerów i trzy paczki fajek na dzień to
szczyt zdrowego trybu życia.