Rakiety na olej słonecznikowy
Najbardziej na świecie boję się
wojny, więc gdy wybucha, chcę uciekać. Chcę uciekać daleko, jak najdalej,
najlepiej zbudować rakietę i odlecieć na inną planetę, do innego świata,
wszechświata równoległego, gdzie wszystko jest dobrze, długo i szczęśliwie.
Boję się, że nic już nigdy nie będzie takie samo. Jeden szaleniec zepsuł świat,
upuścił go jak filiżankę. Rozpadła się i nawet jak posklejasz, będzie widać.
Boję się, że ludzie się zmienią, będą wilkami i zającami, a zwierzęta gdzieś
pobiegną. Szaleniec podpalił świat i boję się, że będzie nas gonić, zabijać
rodziców, porywać narzeczone. Boję się, że już nigdy nie pojadę na wakacje do
Włoch albo na Księżyc.
A jak o wszystko się martwię, to nie mogę spać. Postanawiam więc pomóc, zanim ucieknę. Pomagać jak najwięcej, mówię, mogę robić wszystko. Przyjeżdża pierwszy pociąg, smaruję kanapki, drugi milion ludzi, rozdaję koce, a potem trzeci człowiek, któremu ratuję życie. Chciałbym czuć dumę, ale wiem, że jest tylko pustka, wielka i czarna dziura ziejąca za naszą granicą. Ludzie uciekają i w oczach mają swoje miniaturowe czarne dziury, mini-otchłanie, w których się przeglądam, nie mrugam, jestem im winien wszystko, bo nikt nie zasługuje na koniec świata.
Jestem
lekarzem, więc na dworcach badam, rozdaję leki i jak trzeba na sygnale wiozę do
szpitala. Ukraińcy uciekli ze swoich domów tak jak stali, niewiele zabrali,
swój świat zmieścili w plecaku i w siatce. Potem w podróży spędzili co najmniej
kilka dni, mieszali się w pociągach, zlewali w jedno. Ale tak nie może być, nie
są jedną masą, z każdym z osobna mamy obowiązek porozmawiać, każdym się zająć,
ludzie nie są jednym ciastem. Wszyscy na to czekają, bo na nic innego nie mogą,
w halach głównych i małych, w poczekalniach, na ławkach, murkach, podłodze. Są
w czyśćcu, na stacjach pośrednich, problem w tym, że nikt nie wie, jaka stacja
będzie następna. No i czy będzie następna. To ich kilka najgorszych dni w
życiu. A ja już się nie boję, teraz jestem wściekły i zły, chcę działać,
chciałbym każdego wziąć do domu, z każdym pojechać na drugi koniec świata, tak
bardzo chcę, żeby wszystko było jak kiedyś.
I
wiecie co, ludzie bywają super. Organizują się, rzucają wszystko, też tak jak
stali, i biegną. To fajny konkurs, kto pomoże bardziej. I tylko trochę się
martwię, czy wystarczy nam sił w tym maratonie. Stoję znów na dworcu, sztuczne
światła pośrodku wielkiej hali rażą jak wybuchy bomb. Zmieściło się tutaj
jakieś tysiąc równoległych światów, bo każdy ma swój. Pod jednym z filarów siedzą
trzy mopsy, słodkie psy, co mają płaskie pyski, ale w zębach z tak daleka
przyniosły miłość swoich właścicieli. Siedzą na kocyku, mają otwarte buzie,
rozdają uśmiechy. Niedaleko na ławce dwie babcie, każda ma chustkę innego
koloru, każda w siatce historię Ukrainy, czekają na resztę rodzin. Na prawo na
smyczy chodzi sławny kot, nie kłamię, zna kilka sztuczek, chociaż głównie
pozuje do zdjęć. No i jeszcze w kącie siedzi mama z dzieckiem, dziecko ssie
kciuka, mimo że ma dziesięć lat. Jestem przerażony, zły i smutny, ale robię
swoje, jest czwarta w nocy, jeszcze trochę, jeszcze tylko jeden człowiek, how
can I help you, jak w tym filmie.
Naukowcy
odkryli ostatnio równoległe wszechświaty. Mówią o nich fizycy i filozofowie
kwantowi, piszą w książkach, śpiewają raperzy. Według nich wszystko dzieje się
zawsze. To tylko teoria, ale podobno gdzieś obok jest inaczej, świat jest na
odwrót. Podobno to wszystko tłumaczy, a jeśli nie wiesz co wybrać i nie wiesz
co słuszne, nie musisz się martwić, bo w równoległym wszechświecie, dzieje się
to drugie. A jeśli to prawda, stoję i nie stoję na tym dworcu. Sztuczne światła
na tej pełnej hali rażą i nie rażą jak wybuchy bomb. Zastanawiam się, czy
gdzieś obok jednak nikt nikogo nie napadł, nie ma wojen, nie ma tych bomb, jest
zakaz posiadania armii i żołnierzom wkłada się kwiatki w lufy. I to tylko
teoria, ale chciałbym tam polecieć, jak podróżnicy w tych książkach
fantastycznych. A więc stoję na dworcu, którędy na peron do równoległego
wszechświata.
Czyli
stoję na tym dworcu, i staram się, jak mogę, choć światła oślepiają. Którejś
nocy spotykam miłą Ukrainkę, dla której jestem nowym wszechświatem, więc
przepraszam i rzucam swoją dotychczasową narzeczoną. Zabieram swoją nową
dziewczynę do domu, daję jeść i spać, znajduję przyjaciół, pracę, nowe życie.
Ma dwóch
braci, jeden ma niebieskie, drugi żółte ferrari, bo to prawdziwi patrioci.
Naprawdę kochają ojczyznę, ale przecież nikt nie chce umierać. I ich rozumiem,
ładnie te bryki wyglądają na moim podjeździe, gdy uciekają z Ukrainy i szukają
u nas schronienia. Każdy ma prawo do ucieczki, każdy ma prawo się bać. Uciekają
wszyscy, nawet piękni i bogaci. Kiedyś chciałem być jak oni, mieć proste zęby i
mięśnie brzucha albo nogi do nieba, głos anioła, oczy kota, dziś im już niczego
nie zazdroszczę, staram się, słucham, bo proszą.
Ja jestem
mistrzem ucieczek. I nie jestem patriotą, choć uważam, że Polska bywa ładnym
krajem. Znam natomiast wielu patriotów, którzy uciekliby szybciej ode mnie. I
ich rozumiem, bo też nie wyglądam dobrze w mundurze. Za to chłopcy-prawicowcy
nie wyglądają ładnie nawet w dresie, a ubraliby w mundury cały świat. Nastroje
narodowe, stroje regionalne, blada skóra, czerwone twarze. Wysłaliby do diabła
wszystkich oprócz siebie, mówiąc zdecydowanie zbyt dużo o Bogu.
Och, Boże,
choć ja w ciebie nie wierzę, obiecuję, że nigdy nikogo nie zabiję. A który to
bóg? Tak naprawdę każdy. I tak strasznie się boję, bo twoi wyznawcy za bardzo
lubią opowiadać o mieczach, pistoletach, czołgach.
Chłopcy-prawicowcy
mówią, że wszystko wiedzą najlepiej, kto powinien walczyć, kogo zabijać. Gdzie
wracać i nie wchodzić. Jakie mieć kolory. Najbardziej na świecie chcieliby,
żeby mury były tak wysokie, jak brama królestwa niebieskiego. Ach, no i jeszcze
uczą, czego-używać-a-czego-nie-używać w łóżku. To jednak zabawne, że nigdy nie
odkryją, że seks to nie tylko sprawa otworów w ciele. Najchętniej
przeszczepiliby sobie serce z lewej do prawej połowy strony klatki piersiowej,
a nie mogą patrzeć na wszystkie nieskończone płcie świata. Mówią, że wszystko
wiedzą najlepiej, ale nie wiedzą, że my wiemy, kim tak naprawdę są. A wasz
ulubiony Zbuntowany Atlas pierwszy rzuciłby w was kamieniem.
I
ja jestem pewien, że każdy ma prawo uciec, każdy ma prawo się schować, nikogo
nie można zmuszać do walki. Nic nie musisz, wszystko możesz. Nic nie trzeba, za
to każdemu można pomóc, bo większość z nas marzy głównie o tym, żeby w ciepłym
domu leżeć pod miłym kocem. I choćbyś miał miliard dolarów i hrywien i chciał
uciec z Ukrainy, wolno ci, zaparkuj swoją rakietę w moim ogródku i ja nie będę
ci zazdrościć, bo masz wojnę w domu, najgorszą rzecz na świecie.
Tymczasem moja
nowa ukraińska dziewczyna jest super, jest żywym ogniem, mądrzejsza niż
ktokolwiek, wygląda jak kąpana w słońcu gwiazdka kina, ma kosmiczne włosy, nieziemskie
skórę i głos, a w oczach płonące planety. Gdyby chciała, mogłaby spalić świat,
zostaniemy tylko we dwoje, wyobrażam sobie, że będę jej Adamem. Choć po cichu
płaczę, bo wiem, czuję, odkrywam prawdę schowaną gdzieś pod łóżkiem, że chce
tylko zgładzić całą ludzkość, ale najpierw ruskich. Choć mimo wszystko bywamy
szczęśliwi, czasem budujemy swoje ładne małe światy, czasem niszczymy złe,
wciąż chodzimy na dworce, pomagamy. Moja nowa dziewczyna jest super, ale ciągle
się rozgląda, boi się, że cały świat zaraz wybuchnie, a więc musi go spalić
pierwsza.
I tak
postanawia wrócić do Ukrainy, a ja jadę za nią na granicę. Kolejne duszne noce
w środku zimy spędzamy w kolejnych salach gimnastycznych, w kolejnych halach
głównych w drodze z piekła do nieba i z powrotem. Światła już nie rażą, tutaj
migoczą, jakby nie mogły się zdecydować, jakby przeciekał tutaj mrok,
przypełzał z zagranicy i kapał z sufitów na te rzędy łóżek, na te materace, te
małe wysepki pośrodku oceanu płaczu, szelestu kurtek, urwanych szeptów do
telefonów, pisku drewnianych posadzek.
Na kolejnym
dworcu spotykam Toma Odella, ładnie śpiewa, a na pianinie gra mu jakiś młody i
piękny Ukrainiec. I ten Ukrainiec jest prawdziwym mężczyzną, bo też ucieka, i
jest prawdziwym artystą, bo w jego ojczyźnie już nikt więcej nie potrafi tak
grać. Ma palce jak u tych słynnych greckich rzeźbiarzy, wykute z jakiegoś
alabastru albo marmuru, bo tak dobrze wyglądają na białych i czarnych
klawiszach, bo tak źle wyglądałyby na zgniłozielonych lufach. I jeszcze
niektórzy chcieliby tak bardzo, żeby zamiast naciskać klawisze, białe i czarne,
pociągały za spust, zawsze czerwony jak krew.
I pięknie gra.
Gra na tym pianie pośrodku hali kolejnego dworca, gdzieś na granicy
polsko-ukraińskiej, światła ledwo dają radę, nie oślepiają, a on gra i płacze,
no i ucieka. Opowiada mi potem, że jest pewien, że gdyby poszedł na wojnę,
gdyby poszedł walczyć i zabijać, już nigdy nie potrafiłby niczego zagrać.
Wracam
do Warszawy, a moja ukraińska dziewczyna wysyła mi pocztówki, w jednej z nich
oznajmia, że jest w ciąży. Na pocztówkach są płonące mosty, zatopione statki,
mówi, że to będzie dziewczynka. Opowiada też o tym, że wymyśliła sekretną
formułę, jak z oleju słonecznikowego wytwarzać paliwo rakietowe. Jej babcia
natomiast rozdaje rosyjskim żołnierzom nasiona słoneczników, żeby sobie
schowali do kieszeni. Potem, gdy wreszcie zginą i będą ziemię nawozić sobą, na
polach pod błękitem urośnie złoto, jak na fladze Ukrainy. Dzięki temu na pewno
wygrają, bo nie zabraknie im paliwa, a nasza córka będzie żyć w wolnym świecie.
I tak im mija
czas, mija ta zła zima, a na wiosnę wysyłają mi nowe zdjęcia, mówią, że będzie
dobrze. Niby trwa wojna, ale szukają normalności, gdzie się da, trochę tak
jakby dało się ją zerwać z tych ich krzywych kwitnących owocowych drzewek. Przy
głównym placu w jej rodzinnym mieście ma swoją ulubioną kawiarnię. Lubi pić
cappuccino na zewnątrz, w promieniach słońca ma szeroko otwarte oczy, mruży je
tylko, gdy przesłania głowę ręką i wypatruje przecinających to ich błękitne niebo
ognistych jak komety kresek spadający bomb, nie gwiazd. Wysyła mi zdjęcie, na
którym widać na środku placu wbitą rakietę, dzieci wokół grają w piłkę, słyszę,
jak głośno się śmieją, nad głowami krzyczą jaskółki, a ja znowu mam ochotę
płakać. Moja ukraińska dziewczyna pija kawę z tym widokiem na zatrzymany w
czasie świat, ta rakieta przecina czas na pół, gdy zapomina, że miała
wybuchnąć. Stąd ledwo widać, ale w oddali majaczy obdarty ze skóry budynek, to
zbombardowany teatr albo kino, nie ma ścian, nie ma już okien i drzwi, zieją
jak otwarte na oścież wrota piekieł, za każdego kto zginął w ich podziemiach,
wychodzi jeden demon, by pożreć świat.
Moja
ukraińska dziewczyna jest już w kolejnym miesiącu ciąży, szybko mija ta ich
wiosna, a wojna nie. Opowiada mi, jak raz z mamą nakarmiła rosyjskich żołnierzy
zatrutymi pasztecikami, naprawdę nie wiem, czy mogę im wierzyć. Z kolei jej
babcia podobno kiedyś stojąc na balkonie, patelnią zestrzeliła samolot,
zupełnie jakby grała w baseball. Czy można się z tego śmiać, zastanawiam się,
gdy odpisuję, że są superbohaterkami. Ponadto twierdzą, że nad Kijowem lata
anioł, broni miasta, wszyscy to wiedzą, jest wielki jak wieloryb, ma skrzydła
ulepione ze wszystkich tych niewinnych dusz, które uleciały w górę. Ukraina ma
po swojej stronie anioły i demony tańczące na grobach.
Jednak gdyby
nie te kobiety, nasze i wasze superbohaterki, które potrafią obronić i
przytulić, które na pewno są silniejsze niż ja, być może gdyby nie one, źli
ludzie wygraliby od razu, w trzy dni byłoby po sprawie. Chciałbym podziękować
wszystkim, którzy walczą, robią to, żebym mógł po cichu sobie marzyć, pisać i
pracować. Mija tamta wiosna, teraz to modne lato kończy się szybko jak modna
piosenka modnej Lany del Rey. Ludzie są spokojniejsi, myślą, że zerwali gdzieś
te owoce normalności, jeżdżą na wakacje, choć ta wojna wciąż nie chce się
schować, straszy tuż obok zupełnie serio. Mam nostalgiczne myśli i sny, chcę
zmieniać świat, zwłaszcza gdy dowiaduję się, że moja ukraińska dziewczyna rodzi
córeczkę, wtedy naprawdę wierzę, że wszystko będzie dobrze, że wojna kiedyś się
skończy.
Ale przeważnie
boję się, że to będzie w innym świecie. W tym, gdy źli ludzie się
niecierpliwią, to robią głupie rzeczy, a w miastach rosną grzyby, jeszcze zanim
spadnie radioaktywny deszcz. W tym świecie wybucha nuklearna wojna światowa i
większość z nas przestaje istnieć, ja też umieram, zostaje tylko garstka ludzi,
chcę wierzyć, że to ci dobrzy, żeby to wszystko wymyślić od nowa lepiej. A więc
moja córka po nuklearnej zagładzie buduje nowy wspaniały świat, ale najpierw z
resztą dzieci wojny urządza wszystkim pozostałym ruskim ostatnią część Kill
Billa.
Być może to
dopiero w równoległym wszechświecie jest inaczej, może tam się uda, naukowcy w
końcu muszą mieć rację. Pamiętam, że wszystko dzieje się zawsze. Stoję tam na
innym dworcu, choć światła rażą podobnie, jak wybuchy tamtych bomb z zagranicy.
Przyglądam się tym innym miniaturowym światom, spakowanym naprędce życiom
porozrzucanym na zimnej posadzce jakiejś hali głównej. Nie chcę, boję się, tym
razem uciekam na serio i zabieram ze sobą narzeczoną. Może to Wschodni, może
Centralny, z Zachodniego bliżej do Berlina. Jedziemy pociągiem, przesiadamy
się, jemy kanapki, jest na zmianę gorąco, zimno i mokro, jedni krzyczą, inni
płaczą, może to ja, może to ty. Czuję się jak w tym filmie o końcu świata, bo
jadę zbudować nowy.
Bo w końcu
zawsze marzyłem o tym, żeby zamieszkać we Włoszech. Dlaczego nie, przecież to
takie piękne miejsce do ucieczki, takie piękne widoczki. Może jakaś plaża,
jakieś morze, wszystkie te kolory wody, słodkie śniadania, wino i późne
kolacje, jakie to wspaniałe. A więc zamiast szumu dworców – szum fal, południe
Włoch, przytłumione krzyki dzieci, które się bawią – nie płaczą. Siedzę na
tarasie, leżę na piasku, panorama pachnie bryzą, zachód słońca jest bliżej niż
wojna. Widzę, jak woda na wzburzonej powierzchni odbija roztopione światło
słońca i błyski lamp aparatów od modnych zdjęć wszystkich tych modnych blogerek
na modnych instagramach. Właśnie uciekły z Ukrainy i organizują zbiórkę dla
braci, ojców i dziadków, którzy tam zostali, tam daleko. To takie
niesprawiedliwe, wszyscy byśmy się tutaj zmieścili.
Właściwie to
nie wiem, co mogę tutaj robić, ale liczę na to, że jest wystarczająco daleko od
złych ludzi. Daleko stamtąd. Im dalej, tym lepiej, prawda? Czy ludzie w ogóle
mogą tutaj być nieszczęśliwi? W Berlinie, w Nicei albo w Monaco, w Rzymie i w
Neapolu, w Barcelonie, a może w Lizbonie – wszędzie tu spotykam tych pięknych
ludzi, miłych chłopców jak aniołki z tatuażem diabełka, ładne dziewczyny, które
wyglądają jak dobre wróżki gotowe pożreć ci serce. Instagramowe ambasadorki
Ukrainy wyglądają najlepiej, są więcej niż modelkami, gotują ciasta i siebie
dla ciebie, ze zbiórek wysyłają do ojczyzny granaty i ciepłe buty modnych marek,
piszą książki, zapraszają na drinka, opowiedzą ci prawdę, ale najpierw znajdą
wszystkich tych ukrytych ruskich.
Podobno
mają karabiny w torebkach, a rakiety w obcasach, są tutaj po to, żebyś nie
zapomniał, że tam daleko wciąż trwa wojna i prędzej czy później cię znajdzie.
Są twoimi pięknie umalowanymi, długonogimi wyrzutami sumienia. Dzięki ich
dzielnym braciom możesz pić spokojnie drinka, tutaj jeszcze nie słychać
wybuchów, choć czasem się martwię, czy jest wystarczająco daleko. No ale mogę
tutaj siedzieć na plaży, jest ciepło, oglądam odbite światła na falującej
powierzchni morza, roztopionego jak plastik lazuru, rozpuszczonego globalnego
ocieplenia.
W
tym wariancie wielu ludzi jak ja ucieka przed rozlewającym się ze wschodu
mrokiem. Jesteśmy młodzi, nie chcemy umierać. Jesteśmy starzy, chcemy jeszcze
coś zwiedzić i przeżyć. Nikt nie chce być pożartym przez czarną dziurę, każdy
ma prawo uciekać. A ja w końcu jestem mistrzem ucieczek. Osiadam gdzieś na
południu Włoch, lekarz wszędzie znajdzie pracę. Na początku jest fajnie, uczę
się włoskiego, mam ładny widok z okna, myślimy o dzieciach. Niestety w tym
równoległym wszechświecie Rosja szybko wygrywa wojnę, po Ukrainie zdobywa
Polskę, kraje bałtyckie, rozrasta się jak rak, zanim się zorientuję, jest wszędzie,
zjada Europę. Już mi nie wolno mówić po włosku, teraz wszyscy muszą mówić po
rosyjsku. Świat pogrąża się w mroku jak w tych książkach fantasy, świat pokrywa
dym, dwutlenek węgla, substancje smoliste. Katastrofa klimatyczna nie bierze
jeńców, cywilizacja ulega zniszczeniu, bo Matka Ziemia postanawia wziąć sprawy
w swoje ręce. Powodzie, pożary, trąby powietrzne i zaraza to nowi jeźdźcy
apokalipsy. Można nie wierzyć w Boga, ale trzeba wierzyć w Naturę. Po wszystkim
na Ziemi zostaje garstka ludzi, może są tam moje dzieci i budują świat bez
państw i granic.
Jeśli
naukowcy mają rację i istnieje nieskończona liczba wariantów, gdzieś tam,
gdzieś tutaj udaje nam się wygrać. Gdzieś nie trzeba w ogóle walczyć? I choć
teraz czuję smród tej beznadziei, nie przestaję się zastanawiać, co mam zrobić,
żeby uratować świat, ten nasz równoległy wszechświat, zniszczyć największego
bossa. Co mogę zrobić?
Ba ja naprawdę
najbardziej na świecie boję się wojny, więc gdy wybucha, chcę uciekać. Serio
nie myślę, żeby zostać bohaterem, ale chciałbym czasem spokojnie pojechać na
wakacje, wypić wino na plaży ze swoją dziewczyną, kiedyś kupić dom, patrzeć w
niebo bez strachu. Jestem lekarzem, więc gdy wybucha wojna, jadę leczyć
rannych. Oglądam obcięte nogi i dusze. Płaczę, wściekam się, śmieję. Jadę do
Moskwy, zabijam skurwysyna, ratuję świat, nienawidzę siebie.
Michał Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz