***
Demony zostały całą noc w klubie, w końcu jutro znów ciężki dzień. A ona rano zabrała mnie do tych wszystkich świątyń, żeby pokazać, jak te same demony grzecznie stoją z kamienia i pilnują. Nie śpią, złowieszczą łypią na turystów. Potem cały dzień jeździmy na skuterze i wdychamy wilgotne spaliny. Obejmowała mnie od tyłu, zamykała oczy, nuciła jakąś mantrę. Medytowała nawet na skuterze. W wiecznych korkach Bangkoku przeciskałem się jak prawdziwa rakieta.
Tropikalne spaliny mieszały się z jej słodkim oddechem i czułem jej słodką skórę jak te wszystkie szaliki z kaszmiru, jedwabiu albo jaśminu, chciałem się nią słodko owinąć. Zawsze zakładała kask i znowu miała ten złoty makijaż, na policzkach złoty pyłek. Gubiła złote gwiazdki, kiedy mijaliśmy głośno kolorowe tuk-tuki. Chyba miałem szczęście.
Wieczorem
siedzieliśmy na tych ich wysokich krawężnikach i jedliśmy słodki ryż z mango, uśmiechała
się i oczywiście że musiała mieć długie nogi. Beton parował wilgocią dusz
przechodniów. Wysokie krawężniki są po to, żeby duchy nie spacerowały po
mieście. Przecież wszyscy wiedzą, że duchy nie potrafią skakać. Można im za to podkładać
nogi, zwłaszcza takie nogi.
Miała
więc długie nogi, a ja nie mogłem oderwać wzroku, siedzieliśmy na wysokim
krawężniku, zapadał zmrok. Ludzie biegali we wszystkie strony, nikt nie
chodził, ale ona uśmiechała się do nich szeroko. Nad głowami przemykały
podniebne brudne pociągi i małpy z cichym pomrukiem. Czaiły się, błyskały zębami,
kradły turystom telefony i aparaty. Śmiała się, grzeczne małpki, mówiła, nie
wolno robić zdjęć. Jakiś Europejczyk usiadł obok nas i zapłakał. Nie rób zdjęć,
objęła go czule, poczęstowała mango i powiedziała, żeby się rozejrzał. Jesteśmy
tymi wszystkimi smakami, kolorami, zapachami, mięśniami, ustami, pupą, włoskami,
skórąpiersiąnogą, czujesz, jak smakujesz. Pocałowała go, spróbowała, a potem
poczęstowała go nami. Nie rób zdjęć, czuj. Zdjęcia zapominają. Czujesz? Jeszcze
go polizała na koniec, poklepała po policzku i puściła, wypuściła. Uciekł, a
armia małp dalej urządzała polowanie na turystów, w mieście zapanował terror.
I zatrudniliśmy te
małpy. Cały dzień z nimi jeździmy. A potem zakładamy z demonami firmę organizującą
wycieczki dla turystów. Obiecujemy przygody, raj, wszystko. Najpierw małpy zabierają
im telefony, potem my zabieramy ich do jakiejś świątyni, najlepiej o zachodzie
słońca, żeby zabrać im dusze, bo wtedy pilnujące demony ożywają z kamienia.
A więc demony
zjedzą tych wszystkich niepotrzebnych turystów, miliony ludzi z całego świata,
dziękujemy za uwagę i skorzystanie z naszych usług. I to nie jest tak, że mamy
złe intencje, wszystkim obiecujemy nirwanę, przebudzenie, chcemy dobrze,
uratować świat.
Więc pamiętaj
następnym razem.
Kiedy będziesz
gdzieś coś zwiedzać.
Jest was za dużo i
nas jest dużo. Nie zwiedzaj, bo demony patrzą.
A więc pamiętaj
następnym razem.
Kiedy jakiś
kamienny posąg będzie nieruchomo stał przy jakiejś bramie, jakiś gargulec na
ścianie, kurek na dachu. Będą cię obserwować, gapić się, pilnować, polować.
Po zachodzie
słońca wstaną i cię zjedzą.
Nie zwiedzaj,
uciekaj, wracaj, skąd przyszedłeś.
Nie zwiedzaj,
podróżuj, odkrywaj.
Jeśli życie jest
podróżą, zostaw hotel i basen, chodź popływać w morzu. W morzu dusz z demonami.
Jeśli życie jest podróżą, a ty jesteś turystą, z każdym zdjęciem komuś pęka
dusza i wnętrze wylewa się do morza, chodź popływać. Jeśli życie jest podróżą, a
ty kochasz się z tubylcami, wszystkie demony podglądają spod poduszki. Wysyłasz
pocztówki, pryskasz się sprejem na komary, jedziesz dalej i dalej zwiedzasz,
patrzysz w górę, na karuzeli kręcisz się w kółko. A demony szczerzą zęby, wyciągają
rękę, może chcą pomóc, wyrwać cię z zaklętego kręgu, jak to mówią, wysadzić z
karuzeli istnień, wędrówki dusz. Wędrówki komarów. Chodź, stań z boku, obudź
się.
Rzucasz więc
pracę, pakujesz plecak, robisz sobie tatuaż kosmosu na ręce i jedziesz dalej.
Stoisz na brzegu, na jakiejś górze, skaczesz. A potem uśmiechasz się, patrzysz w
otchłań, ma oczy nirwany, szczerzysz się do tego demona i mówisz, powiedz
Buddha, zróbmy sobie selfie w neonowej aureoli.
A więc to bajka o
turyście, demonie i Buddzie. Turysta chodzi w kółko i robi zdjęcia. Demon próbuje
go złapać. Buddha w pozycji lotosu unosi się nad ziemią i się uśmiecha. A kiedy
turysta robi sobie z nim selfie, Buddha pokazuje język, nie boi się, bo nie
wierzy w piekło. Demony mają obowiązki, uciekły z biura, są obowiązkami, nie
śpią, dyszą ciężko, wiecznie za plecami. Gonią turystę. Turysta ma w kieszeni
wszystkie swoje rzeczy, pilnuje, ogląda się za siebie, boi się, że demon go
okradnie. Prosi więc Buddę, żeby nauczył go latać. Ale ten tylko się uśmiecha.
Demon odpowiada, że musi mu najpierw zapłacić, bo turyści płacą. Nie płacą za
to podróżnicy, ale żeby latać, trzeba skończyć podróż. I kiedyś na pewno jakiś
turysta zostanie nowym Buddhą, rozwiążę tę zagadkę i pokona demona. I może żyje
się tylko raz, ale to gra w nieskończoność.
Bo ludzi jest
strasznie dużo, turyści we wszystkich tych turystycznych atrakcjach robią te
wszystkie straszne turystyczne rzeczy. Uciekaj. Zdjęcia, restauracje, pijąjedzą,
dotykają, lepią się, są jedną masą, ludzkimciastemmięsem, demony się cieszą
najedzone, uważaj następnym razem. Ucieknijmy razem.
A więc kiedy już uratujemy Bangkok, ruszamy dalej, można przecież jeszcze uratować świat. Zostawiamy miasto, jedziemy nad morze, poproszę jeszcze więcej, więcej palm, piasku, fal, turystów.
...CDN...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz