***
Zdradzę wam sekret, na wakacjach zawsze czytajcie książki o miejscu, do którego wyjeżdżacie. Ja tak robię. Tylko nie przewodniki, bo to nuda. Najlepiej jakiś metafizyczny dramat z postmodernistyczną, lewicującą nutą albo chociaż przygodówkę o wyspie skarbów. Ja tak robię, tylko nie jestem akurat na wakacjach, a w Tajlandii. Leżymy na plaży, jest zachód słońca, pomarańczowe światło sączy się do wody, oblewa nam stopy. Na horyzoncie statki rysują wzorki. Mrużę oczy, świat się rozpuszcza. Ludzie wokół znikają, kiedy patrzę, jak twój złoty makijaż błyszczy w tym świetle zachodzącego słońca. Jesteś złotym piaskiem, chcę cię schować do kieszeni, mieć we włosach, rozcierać między palcami, uwierać w kąpielówkach.
I niektórzy ludzie
naprawdę zwalniają, jakby zachody słońca włączały tryb slow-motion, na
chwilę przestają być turystami, obejmują się, mrużą oczy, patrzą w dal, na
horyzont rozpuszczający się w końcu świata, może to naprawdę jest koniec świata,
radioaktywny świt nowego. Nie słychać szumu fal, tylko ryk silników, zamiast
chmur spaliny jak ciemne węże pływające po niebie. Zachód słońca w hałasie
silników spalinowych, jej policzki błyszczące ciemniejącym złotem, odbijające
ten koniec świata. A ja czytam akurat książkę o rajskiej, zakazanej plaży.
Obiecuje, że mnie tam zabierze, tylko najpierw zrobi porządek.
Była nowym
człowiek, była pewna, że wszystko się uda, wszystkie problemy rozwiążą się
same, każdemu można pomóc. Czasem trzeba go tylko zjeść przez demona. I
naprawdę potrafiła wszystko załatwić. To jest przyszłość ludzkości, teraz będą
rodzić się już tylko tacy ludzie, prawda. Prawda? Uśmiechała się dużo,
rozsypywała ten swój złoty pyłek z policzków, dotykała wszystkich i
wszystkiego, chciałem, żeby mnie też zamieniła w złoto. Chcę być twoim
posążkiem, weź mnie schowaj, w serduszku, albo chociaż w szufladzie jak złote
dildo.
Ale tak serio to
była poważna sprawa. Codziennie medytowała, wszystko widziała, każdego
zauważała, każdym chciała się zająć. Mówiła, że uważność jest wtedy, kiedy używasz
wszystkich zmysłów. I używała ich, i to jak ich używała. A wdzięczność to,
kiedy przepraszasz codziennie świat, bo wiesz, że możesz lepiej. Aczkolwiek ona
była najlepsza. Każde kolejne życie to nagroda za poprzednie, zastanów się, na
co zasłużysz następnym razem. Wierzyła w reinkarnację i powtarzała, żebym
pomyślał, jaka musiała być dobra w poprzednim życiu, skoro teraz jest zajebista.
Do tego oczywiście
była najpiękniejsza, oczywiście że tak. Długie nogi, migdałowe oczy, złota
skóra, mieszanka wszystkich ludzi świata. Była szczytową formą ewolucji, lepiej
nie będzie, można się rozejść, natura przeszła grę w genetykę. Jadła tylko
słodkie rzeczy, na śniadanie, obiad i kolację, nic więc dziwnego, że lubiła
takich słodziaków jak ja. A ja tak bardzo chciałem zjeść ją, chociaż ugryźć, no
weź, daj spróbować. I może było tak, że do wszystkich się uśmiechała, bo nikt
nie potrafił się na nią gniewać. No więc skoro mamy już najlepszego na świecie
człowieka, pokolenie końca, musimy z tym serio skończyć, bo ludzi jest za dużo.
Chciała zebrać gdzieś wszystkich i wszystko im wytłumaczyć, podpalić i ugasić ogień.
Zakłada więc swoją
świątynię na plaży w Tajlandii, żeby turyści mieli gdzie się nawrócić. Zabiera
ze sobą kilku ludzi i kilku nie ludzi, chłopcy i dziewczęta – młodzi i piękni, idealni.
Oraz demony – sprytne i złośliwe, mądre. Za dnia są z kamienia, w nocy żyją
bardziej niż ludzie. Wybiera też mnie oczywiście, a ja pomagam, coś buduję, budduję,
organizuję, uczę się mantry i masażu. Mamy starożytne dachy, duchy i złotego
Buddhę z neonową aureolą, ale nie potrzebujemy wielkich wież, żeby być blisko
kosmosu. Zostaje legendą, wszyscy chcą jej dotknąć, każdemu mówi, jestem twoim
guru, dlatego jestem na górze.
Świątynia jest na
plaży, nie mogło być lepiej. A jednak. Świątynia jest na plaży w centrum
najbardziej turystycznego kurortu, bardziej się nie da. Uważa, że tak da szansę
największym turystom, jest najlepsza w końcu. Każdy będzie mieć szansę w każdej
chwili się nawrócić, przestać być turystą, zostać podróżnikiem.
Leżę więc na
plaży, odpoczywam, bo mieliśmy ciężki dzień, dzisiaj akurat uwolniliśmy słonie.
Nie wszyscy wiedzą, że na słoniach nie wolno jeździć. Słonie to największe
zwierzęta w dżungli, zastanów się, ile potrzeba siły, żeby zamknąć je w niewoli
i zmusić do posłuszeństwa. Co trzeba im zrobić? A więc uwolnić słonie! I my
dzisiaj jesteśmy dumni, bo uwolniliśmy kilka kolejnych słoni w Tajlandii. Morze
cicho szumi, ale go nie słychać, bo silniki spalinowe krzyczą. Zamiast piasku
są muszelki, biorę w garść, są pokruszone, podeptane, przesypuję między palcami.
Obserwuję, jak jest zamyślona i patrzy w niebo. Nie widać gwiazd, uciekły. Woda
jest ciepła i ciemna, bo neony zalewają plażę kolorową breją z drugiej strony,
stoi na brzegu, chce uciec, namawia mnie. Rozmyśliła się, chyba jednak nie ma
nadziei dla tych wszystkich turystów. Skacze do wody.
Zostawiamy więc
świątynię demonom i kilku najprzystojniejszym mnichom, poradzą sobie. Na
pożegnanie tamten demon jeszcze raz proponuje mi układ. Jeden dzień w tygodniu
zamienimy się miejscami, żeby mógł zobaczyć chociaż słońce. Za dnia ja zamienię
się w kamień i popilnuję świątyni i turystów, a on będzie mógł zobaczyć, jak wygląda
dzień, jak świeci słońce, co się robi rano. Też marzy o wakacjach. Jeśli się
zgodzę, chociaż na jeden dzień w tygodniu, on zdradzi mi sekret świata i sens
życia. Kręcę głową, ale on jest przebiegły, mówi, żebym się nie decydował od
razu, żebym się namyślił. I jeśli się zgodzę, wystarczy, żebym sobie wytatuował
jego głowę, on będzie wiedział. I pojedzie wreszcie na te wakacje.
Słyszałem, że niektórym demonom udało się uciec. Omamiają turystów, zaklinają ich w
kamień. A więc czyjeś demony uciekły i teraz grasują na twoich wakacjach. Zaczynają
podróż, w końcu są buddystami, ale jak każdy, kto uciekł z zaklętego kręgu, jak z
więzienia, chcą się też zabawić, trochę pogrzeszyć. W końcu są demonami, mogą
wszystko, nic nie muszą. A więc pachną muggą, bo boją się komarów i mogą
zabijać bezbronne istoty. Puszczają Lanę del Rey, kiedy jadą za tobą,
podglądają i ocierają w klubie. Uczą się surfować, żeby zawsze unosić się na
powierzchni morza waszych dusz. Są buddystami, ale oszukują, łobuzy, deptają
mrówki i twoje serce. Ale nigdy nie robią zdjęć, podróżnicy nigdy nie zdejmują
kawałków rzeczywistości na później, chłoną teraz, podobno nie widać ich też na fotografiach.
Buddyzm to podróż dusz przez kolejne wcielenia, głębiej i dalej, nie zawsze
lepiej. Czasem komuś udaje się zostać złotym wielkim posągiem, być do nieba, a czasem
ktoś zaklnie cię w kamień i każe pilnować głupich turystów, a więc uciekaj i
pilnuj się.
Jesteśmy
podróżnikami, więc uciekamy przed turystami. Lasy w Tajlandii są gęste, poprzetykane
palmami, w koronach błyskają czerwone oczy, z oddali ostrzegają głosy ptaków. Skały
są wysokie i strome, pionowe jak ściany, natura sama zbudowała mur. I ona już
wie, gdzie mnie zabierze. Mówi, że zna to miejsce z mojej książki. Nie da się
tam pójść, można tylko popłynąć. A więc zgadzam się.
Są z nią zawsze te
trzy duszki – medytacja, uważność, wdzięczność – nikt ich nigdzie nie widział,
dopóki jej nie spotkał. Siedzi na lotosie, prawie unosi się w powietrzu ze
skrzyżowanymi nogami, i głaska je delikatnie, drapie za uchem, klepie w pupę, a
one cicho się uśmiechają, kładą do góry brzuszkami. Są płochliwe, trzymają się
z dala od miast, boją się hałasów, razi je sztuczne światło. Lubią za to
wylegiwać się na słońcu. Wtedy zamykają oczy. Uczy mnie tego wszystkiego, mnie
też głaskadrapieklepie, mruczę zadowolony.
I w końcu naprawdę zabiera mnie do raju. Nie ma tam nikogo. W nocy są gwiazdy, słychać szum fal, w dzień z czułością odbija się od nich słońce. Odkrywamy dżunglę wiele dni, wiele dni leżymy na plaży, wiele dni kochamy się w świetle księżyca. Nikt nam nie przeszkadza, nigdzie nie ma turystów, jest idealnie. A więc tak wyglądają idealne wakacje, a może idealne życie? To straszne, zabrała mnie do raju, ale nudziło mi się tam. Wszystko więc się psuje, kiedy robię zdjęcie. Nikt by przecież nie wiedział, że raj istnieje. Turystom więc wkrótce udaje się zlokalizować naszą plażę i już wszyscy nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, zrobić swoje zdjęcie, odhaczyć, przepraszam.
Ale ona się nie
gniewa, jest w końcu nowym człowiekiem. Rozumie, że dla nas nie ma ratunku.
Jedź sobie na wakacje, gdzie chcesz, ale nie zaznasz tam spokoju. To brzmi jak
klątwa. Daje mi całusa na pożegnanie, a potem tatuuje sobie siedem głów
demonów, jak siedem dni tygodnia, jak 7-eleven. I wtedy zamienia się w złoty
posąg Buddhy. A jakiś demon ucieka na wakacje i chce cię teraz dopaść.
No więc pojechałem
do Tajlandii szukać siebie, a znalazłem wszystko. Poza jednym ostatnim, nie
zrobiłem żadnych zdjęć, więc pewnie nikt mi nie uwierzy. Wróciłem do domu i zostały
mi teraz tylko spodnie w słonie i wiedza, że Buddha był kobietą, gorącą laską,
nowym człowiekiem, wiedziała wszystko i dlatego stąd uciekła. Świat się kończy,
ale zawsze można pojechać na wakacje. Bogowie uciekli, a demony już dawno są na
wakacjach, patrzą w słońce i je nie razi, a więc uważaj, pilnuj się tam, kiedy
robisz zdjęcia, turysto.
Michał Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz