Akwarium 1
Słońce roztopiło się jak kredki świecowe
i rozlało po bloku z naprzeciwka. Światło kapie jak polewa po cieście, pomału,
leniwie. Z uporem pokrywa całą powierzchnię twardego ciasta budynku. Ciasto
było stare, czerstwe i suche, chrupało, gdyby je ugryźć. Polewa nie lśni, matowieje,
po cichu ogrzewa, zmiękcza ciasto. Jest jak guma, gdyby zanurzyć w niej palce,
dłoń, rękę. Gdyby zamieszać, kawałki czasoprzestrzeni grzęzną w środki jak
rodzynki w serniku. Pod spodem wszystko żyje za bardzo. Ludzie w bloku z
naprzeciwka pachną jak sfermentowany sok z winogron. Światło jak wino albo krew
rozlało się po całej powierzchni budynku. Jest lato, może już jesień, a światło
na koniec dnia klei się do bloków, wieżowców, ulic. Do wszystkich.
Erazma
stoi na balkonie jak co wieczór i karmi rybki.