sobota, 12 kwietnia 2025

Neon Mango Sticky Rice Buddha

 Neon Mango Sticky Rice Buddha

 

Znalazłem ją tam, ze skórą w kolorze neonów, a przecież poleciałem do Tajlandii szukać siebie. Miała na twarzy rozsypany złoty pyłek zamiast makijażu, błyszczała w środku nocy jak złoty posąg, odbijała światła miasta, mnie. Obiecała, że wszystko znajdę, ale ja już nie chciałem szukać, teraz chciałem już tylko gdzieś się z nią zgubić. Mogła być wróżką, bo zawsze dotrzymywała słowa, poprosiłem więc, żeby obiecała, że wszystko będzie dobrze. Pokręciła tylko głową. No dobra, powiedziałem, to niech już będzie ten sens świata. Była nowym człowiekiem, nie potrafiła kłamać, zamiast tego zawsze się uśmiechała. Już łapię, albo wszystko może być dobrze, albo mogę zrozumieć wszechświat. Chodź, powiedziała, wzięła mnie za rękę, pokażę ci Bangkok.

            Podobno Buddha zjadł tutaj mango i odszedł, tak na zawsze, czyli po buddyjsku przebudził się i zniknął w nirwanie, wyjaśniła mi, gdzie właśnie jesteśmy i dlaczego mam nikomu nie mówić, to tajemnica. To tajemnica, ale podobno ostatnio wrócił i ma zrobić porządek. Powinien wrócić w to samo miejsce, nie? A więc to dla mnie szansa, żebym się odnalazł. A w Bangkoku można znaleźć wszystko, chodź. Wzięła mnie za duszę i pokazała.

            Najbardziej na świecie żałuję, że nie zrobiłem jej wtedy tego zdjęcia. Stała w jasną noc, miała luźną pomarańczową sukienkę jak szaty mnichów, białe wysokie adidasy i białe długie skarpetki, duszę też białą, ale czarne majtki. Po jednej stronie świecił neon 7-eleven i oblewał ją kolorami, po drugiej wysoko palma błogosławiła, jak to tylko potrafią palmy w ciepłych krajach. I ona na środku ulicy też błogosławiła w neonowej aureoli jak jakiś Buddha na plakacie, pamiętam wszystko, w neonowym świecie nowy człowiek.

Odruchowo sięgnąłem po aparat, ale ona zamknęła oczy i kazała mi go wyrzucić, nie wolno robić zdjęć. Jesteś podróżnikiem czy turystą? Wyjeżdżasz, żeby odkrywać i doświadczać, zrobić fotografię w głowie? Być tu i teraz, nie tam i potem. Popodróżuj trochę. Albo nie trochę. Bardzo, najbardziej. W dżunglę, w morze, w siebie, w kosmos. Otworzyła oczy, uśmiechnęła się łagodnie, wzięła ten mój aparat i położyła na chodniku pod tamtym neonem. Pogłaskała mnie, rany, chcę, żeby nie przestawała mnie dotykać, pomyślałem, tak mogę doświadczać, odkrywać, podróżować. A ona stwierdziła, że kiedy robimy zdjęcie, zdjęcia, więcej zdjęć, od razu o tym zapominamy, szkoda by było, nie wzruszyła ramionami. Może miała rację, pamiętam przecież wszystko. Na pewno miała rację, zawsze miała, ale ja boję się do dzisiaj, że zapomnę. Może ten mój aparat wciąż tam jest pod tym neonem i nagrał mi tę całą opowieść.

A obok palma. I przypominam sobie, że wysoko w liściach błyskały na czerwono oczy jak na starych fotografiach, podglądały nas.

            Chodź, poszukamy, wzięła mnie, i nie wiem do dzisiaj, czy nie wzięła mnie za kogoś innego. Ale poszedłem, wynająłem nam skuter i nazwałem go rakieta, żeby móc z nią odlecieć.

Wstydziła się przyznać, że chciała pójść na walkę muay thai, sztuki ośmiu kończyn. W końcu buddyzm zabrania przemocy, nie można nikogo krzywdzić, nawet mrówek i komarów. No chyba że chodzi o turystów, ich jest za dużo na świecie, przydałoby się pozbyć kilku, choćby kilku milionów. Zabiera mnie więc na walkę turysta kontra podróżnik. Mają świecące się lepko ciała, pulsujące mięśnie pod pomalowaną na złoto skórą, są jak złote posążki, które ożyły, mają twarde mięśnie, wszystkie kończyny, ciała. A więc żyją i żyją trybuny pełne i głośne, biją się i biją brawa, krzyczą i krzyczą reflektory, rażą, opalają, roztapiają ring i wszystkich. Niedługo wszyscy się świecą i lepią. Gong bije najgłośniej. Oczywiście że powinien wygrać podróżnik, ale turystów jest nieskończenie dużo, zdaje się, że wylewają się zewsząd, zalewają nas jak tsunami, siedzą na trybunach, w wiecznej kolejce na wakacjach, następny, proszę. Biedna Tajlandia. Biedny świat.

Chodź, bierze mnie, weźmy świat i uratujmy.

A potem poszliśmy do klubu, żeby zebrać drużynę. Noc w Bangkoku jest jaśniejsza od dnia, ludzie dopiero wstają, słońce już nie męczy, a gwiazdy uciekają, bo nie lubią cudzego blasku. A to miasto świeci radioaktywnie. Na ulice zewsząd wylewają się światła, światła we wszystkich kolorach, z każdej strony, sączą się nawet od dołu i oświecają. Tajowie nie znają umiaru. W niczym. Słońce więc nie przeszkadza, zasypia. Gwiazdy uciekają z nieba, szukają przygód gdzie indziej, jak ludzie i nie tylko ludzie. Ludzie wstają, jedzą kolację albo śniadanie, w końcu tu wszystkie posiłki są podobne, potem ubierają się tak, żeby na końcu wygodnie się rozebrać. I wstają też duchy i demony, też chcą coś znaleźć, najlepiej przygody albo ciebie, ludzi, których zwiodą.

Tajowie w ogrodzie mają specjalne domki, małe ołtarzyki dla swoich małych demonów. Kiedy młody Taj wychodzi o zmierzchu na imprezę, przystaje przy swoim ołtarzyku w ogrodzie. Jest głośno od ulicy, ale cicho w myślach, kiedy pozdrawia prywatne swoje demony. Składa ręce, skłania głowę. Kiedy wychodzi się na imprezę, lepiej zostawić swoje demony w domu. A kiedy młody Taj wraca nad ranem z imprezy, może nieco chwiejnym krokiem, ale zawsze z pewnym pokłonem staje znów przed ołtarzykiem. Składnia głowę, składa ręce. I odkrywa, że jego demony też wyszły na miasto, wciąż nie wróciły.

            A my tak jechaliśmy przez rozbudzone neonowo miasto, tamte oczy nas śledziły, były przekrwione od spalin i kolorów, biegły za nami po wysokich budynkach, gapiły się z wieżowców, pilnowały nas i machały ogonami.

W klubie natomiast spotkaliśmy demony z tych wszystkich dużych świątyń, kamienne posągi pilnujące Buddhy. Za dnia są z kamienia, pilnują bram, złotych wież, w nocy zakładają złote suknie, sukienki i złote łańcuchy, w nocy chcą się odnaleźć. A w Bangkoku znaleźć można wszystko. I w nocy nikt nie ma serca z kamienia. Wzięła mnie za rękę, mocno, na parkiet i do baru, przedstawiła kilku z nich. Ale ja nie boję się demonów, bo spotkałem gorszych ludzi. Uściskała się z nimi, ucałowała, a ja byłem taki zazdrosny. No ale musiałem to przełknąć jak duriana, bo mieli nam pomóc, mieli plan jak uratować świat. Jeden z nich długo mi się przyglądał i wreszcie zapytał, co tam wytatuowałem sobie na ręce. Mój kosmos, to mój równoległy wszechświat, a on odpowiedział, że to odważnie. Tutaj w Tajlandii, jeśli nie jesteś grzeczny, tatuaże robią ludziom na złość. Trzeba dbać o tatuaże, bo mogą zamienić się w klątwę. Jeśli nie znajdziesz lepszego wszechświata, ten na ręce wchłonie cię jak czarna dziura, zawyrokował. I wtedy zaproponował mi układ.

Marzą mu się wakacje. Chce gdzieś pojechać, coś zobaczyć, odkryć, popodróżować trochę. Ale nie może, bo za dnia jest z kamienia, ma pracę, musi pilnować świątyń, żeby turyści jej nie zniszczyli, nie zjedli, nie zadeptali, nawet nie wiesz, co potrafią wymyślić, żeby tylko zrobić zdjęcia. Czy mógłbym się z nim zamienić, chociaż na chwilę, pyta zuchwale.

Miał złote ubranie i złote kły zakręcone jak wąsy, oczy jak po narkotykach i wieczny uśmiech Tajów. Demon obiecał mi, że jeśli wytatuuję sobie jego głowę, on zdradzi mi sekret kosmosu. Jeśli wytatuuję sobie jego głowę, zamienimy się na jeden dzień miejscami. I w zamian odda mi sekret świata w zamian. Też się uśmiechnąłem, bo ja już ich dobrze znam, demony są przebiegłe, demony są złośliwe i na pewno jest w tym jakaś sztuczka. Podziękowałem więc grzecznie, choć było mi trochę przykro, że mój demon nie pojedzie na wakacje. A tymczasem znowu dałem się porwać. Znowu wzięła mnie za rękę, na której wytatuowany mam swój kosmos. Wzięła mnie na dach, na miasto, bo z modnych barów na dachach widać podobno koniec świata.

            A na granicy widoku, tuż na horyzoncie, gdzieś tam gdzie kończy się świadomość, stamtąd wciąż spoglądały na nas te oczy, migał ruch, błyski i wystające ogony zza winkla. W końcu w którymś momencie już wiedziałem, złapałem, były małpie.

 

***

 

            Demony zostały całą noc w klubie, w końcu jutro znów ciężki dzień. A ona rano zabrała mnie do tych wszystkich świątyń, żeby pokazać, jak te same demony grzecznie stoją z kamienia i pilnują. Nie śpią, złowieszczą łypią na turystów. Potem cały dzień jeździmy na skuterze i wdychamy wilgotne spaliny. Obejmowała mnie od tyłu, zamykała oczy, nuciła jakąś mantrę. Medytowała nawet na skuterze. W wiecznych korkach Bangkoku przeciskałem się jak prawdziwa rakieta.

Tropikalne spaliny mieszały się z jej słodkim oddechem i czułem jej słodką skórę jak te wszystkie szaliki z kaszmiru, jedwabiu albo jaśminu, chciałem się nią słodko owinąć. Zawsze zakładała kask i znowu miała ten złoty makijaż, na policzkach złoty pyłek. Gubiła złote gwiazdki, kiedy mijaliśmy głośno kolorowe tuk-tuki. Chyba miałem szczęście.

Wieczorem siedzieliśmy na tych ich wysokich krawężnikach i jedliśmy słodki ryż z mango, uśmiechała się i oczywiście że musiała mieć długie nogi. Beton parował wilgocią dusz przechodniów. Wysokie krawężniki są po to, żeby duchy nie spacerowały po mieście. Przecież wszyscy wiedzą, że duchy nie potrafią skakać. Można im za to podkładać nogi, zwłaszcza takie nogi.

            Miała więc długie nogi, a ja nie mogłem oderwać wzroku, siedzieliśmy na wysokim krawężniku, zapadał zmrok. Ludzie biegali we wszystkie strony, nikt nie chodził, ale ona uśmiechała się do nich szeroko. Nad głowami przemykały podniebne brudne pociągi i małpy z cichym pomrukiem. Czaiły się, błyskały zębami, kradły turystom telefony i aparaty. Śmiała się, grzeczne małpki, mówiła, nie wolno robić zdjęć. Jakiś Europejczyk usiadł obok nas i zapłakał. Nie rób zdjęć, objęła go czule, poczęstowała mango i powiedziała, żeby się rozejrzał. Jesteśmy tymi wszystkimi smakami, kolorami, zapachami, mięśniami, ustami, pupą, włoskami, skórąpiersiąnogą, czujesz, jak smakujesz. Pocałowała go, spróbowała, a potem poczęstowała go nami. Nie rób zdjęć, czuj. Zdjęcia zapominają. Czujesz? Jeszcze go polizała na koniec, poklepała po policzku i puściła, wypuściła. Uciekł, a armia małp dalej urządzała polowanie na turystów, w mieście zapanował terror.

I zatrudniliśmy te małpy. Cały dzień z nimi jeździmy. A potem zakładamy z demonami firmę organizującą wycieczki dla turystów. Obiecujemy przygody, raj, wszystko. Najpierw małpy zabierają im telefony, potem my zabieramy ich do jakiejś świątyni, najlepiej o zachodzie słońca, żeby zabrać im dusze, bo wtedy pilnujące demony ożywają z kamienia.

A więc demony zjedzą tych wszystkich niepotrzebnych turystów, miliony ludzi z całego świata, dziękujemy za uwagę i skorzystanie z naszych usług. I to nie jest tak, że mamy złe intencje, wszystkim obiecujemy nirwanę, przebudzenie, chcemy dobrze, uratować świat.

Więc pamiętaj następnym razem.

Kiedy będziesz gdzieś coś zwiedzać.

Jest was za dużo i nas jest dużo. Nie zwiedzaj, bo demony patrzą.

A więc pamiętaj następnym razem.

Kiedy jakiś kamienny posąg będzie nieruchomo stał przy jakiejś bramie, jakiś gargulec na ścianie, kurek na dachu. Będą cię obserwować, gapić się, pilnować, polować.

Po zachodzie słońca wstaną i cię zjedzą.

Nie zwiedzaj, uciekaj, wracaj, skąd przyszedłeś.

Nie zwiedzaj, podróżuj, odkrywaj.

Jeśli życie jest podróżą, zostaw hotel i basen, chodź popływać w morzu. W morzu dusz z demonami. Jeśli życie jest podróżą, a ty jesteś turystą, z każdym zdjęciem komuś pęka dusza i wnętrze wylewa się do morza, chodź popływać. Jeśli życie jest podróżą, a ty kochasz się z tubylcami, wszystkie demony podglądają spod poduszki. Wysyłasz pocztówki, pryskasz się sprejem na komary, jedziesz dalej i dalej zwiedzasz, patrzysz w górę, na karuzeli kręcisz się w kółko. A demony szczerzą zęby, wyciągają rękę, może chcą pomóc, wyrwać cię z zaklętego kręgu, jak to mówią, wysadzić z karuzeli istnień, wędrówki dusz. Wędrówki komarów. Chodź, stań z boku, obudź się.

Rzucasz więc pracę, pakujesz plecak, robisz sobie tatuaż kosmosu na ręce i jedziesz dalej. Stoisz na brzegu, na jakiejś górze, skaczesz. A potem uśmiechasz się, patrzysz w otchłań, ma oczy nirwany, szczerzysz się do tego demona i mówisz, powiedz Buddha, zróbmy sobie selfie w neonowej aureoli.

A więc to bajka o turyście, demonie i Buddzie. Turysta chodzi w kółko i robi zdjęcia. Demon próbuje go złapać. Buddha w pozycji lotosu unosi się nad ziemią i się uśmiecha. A kiedy turysta robi sobie z nim selfie, Buddha pokazuje język, nie boi się, bo nie wierzy w piekło. Demony mają obowiązki, uciekły z biura, są obowiązkami, nie śpią, dyszą ciężko, wiecznie za plecami. Gonią turystę. Turysta ma w kieszeni wszystkie swoje rzeczy, pilnuje, ogląda się za siebie, boi się, że demon go okradnie. Prosi więc Buddę, żeby nauczył go latać. Ale ten tylko się uśmiecha. Demon odpowiada, że musi mu najpierw zapłacić, bo turyści płacą. Nie płacą za to podróżnicy, ale żeby latać, trzeba skończyć podróż. I kiedyś na pewno jakiś turysta zostanie nowym Buddhą, rozwiążę tę zagadkę i pokona demona. I może żyje się tylko raz, ale to gra w nieskończoność.

Bo ludzi jest strasznie dużo, turyści we wszystkich tych turystycznych atrakcjach robią te wszystkie straszne turystyczne rzeczy. Uciekaj. Zdjęcia, restauracje, pijąjedzą, dotykają, lepią się, są jedną masą, ludzkimciastemmięsem, demony się cieszą najedzone, uważaj następnym razem. Ucieknijmy razem.

A więc kiedy już uratujemy Bangkok, ruszamy dalej, można przecież jeszcze uratować świat. Zostawiamy miasto, jedziemy nad morze, poproszę jeszcze więcej, więcej palm, piasku, fal.

 

***

 

Zdradzę wam sekret, na wakacjach zawsze czytajcie książki o miejscu, do którego wyjeżdżacie. Ja tak robię. Tylko nie przewodniki, bo to nuda. Najlepiej jakiś metafizyczny dramat z postmodernistyczną, lewicującą nutą albo chociaż przygodówkę o wyspie skarbów. Ja tak robię, tylko nie jestem akurat na wakacjach, a w Tajlandii. Leżymy na plaży, jest zachód słońca, pomarańczowe światło sączy się do wody, oblewa nam stopy. Na horyzoncie statki rysują wzorki. Mrużę oczy, świat się rozpuszcza. Ludzie wokół znikają, kiedy patrzę, jak twój złoty makijaż błyszczy w tym świetle zachodzącego słońca. Jesteś złotym piaskiem, chcę cię schować do kieszeni, mieć we włosach, rozcierać między palcami, uwierać w kąpielówkach.

I niektórzy ludzie naprawdę zwalniają, jakby zachody słońca włączały tryb slow-motion, na chwilę przestają być turystami, obejmują się, mrużą oczy, patrzą w dal, na horyzont rozpuszczający się w końcu świata, może to naprawdę jest koniec świata, radioaktywny świt nowego. Nie słychać szumu fal, tylko ryk silników, zamiast chmur spaliny jak ciemne węże pływające po niebie. Zachód słońca w hałasie silników spalinowych, jej policzki błyszczące ciemniejącym złotem, odbijające ten koniec świata. A ja czytam akurat książkę o rajskiej, zakazanej plaży. Obiecuje, że mnie tam zabierze, tylko najpierw zrobi porządek.

Była nowym człowiek, była pewna, że wszystko się uda, wszystkie problemy rozwiążą się same, każdemu można pomóc. Czasem trzeba go tylko zjeść przez demona. I naprawdę potrafiła wszystko załatwić. To jest przyszłość ludzkości, teraz będą rodzić się już tylko tacy ludzie, prawda. Prawda? Uśmiechała się dużo, rozsypywała ten swój złoty pyłek z policzków, dotykała wszystkich i wszystkiego, chciałem, żeby mnie też zamieniła w złoto. Chcę być twoim posążkiem, weź mnie schowaj, w serduszku, albo chociaż w szufladzie jak złote dildo.

Ale tak serio to była poważna sprawa. Codziennie medytowała, wszystko widziała, każdego zauważała, każdym chciała się zająć. Mówiła, że uważność jest wtedy, kiedy używasz wszystkich zmysłów. I używała ich, i to jak ich używała. A wdzięczność to, kiedy przepraszasz codziennie świat, bo wiesz, że możesz lepiej. Aczkolwiek ona była najlepsza. Każde kolejne życie to nagroda za poprzednie, zastanów się, na co zasłużysz następnym razem. Wierzyła w reinkarnację i powtarzała, żebym pomyślał, jaka musiała być dobra w poprzednim życiu, skoro teraz jest zajebista.

Do tego oczywiście była najpiękniejsza, oczywiście że tak. Długie nogi, migdałowe oczy, złota skóra, mieszanka wszystkich ludzi świata. Była szczytową formą ewolucji, lepiej nie będzie, można się rozejść, natura przeszła grę w genetykę. Jadła tylko słodkie rzeczy, na śniadanie, obiad i kolację, nic więc dziwnego, że lubiła takich słodziaków jak ja. A ja tak bardzo chciałem zjeść ją, chociaż ugryźć, no weź, daj spróbować. I może było tak, że do wszystkich się uśmiechała, bo nikt nie potrafił się na nią gniewać. No więc skoro mamy już najlepszego na świecie człowieka, pokolenie końca, musimy z tym serio skończyć, bo ludzi jest za dużo. Chciała zebrać gdzieś wszystkich i wszystko im wytłumaczyć, podpalić i ugasić ogień.

Zakłada więc swoją świątynię na plaży w Tajlandii, żeby turyści mieli gdzie się nawrócić. Zabiera ze sobą kilku ludzi i kilku nie ludzi, chłopcy i dziewczęta – młodzi i piękni, idealni. Oraz demony – sprytne i złośliwe, mądre. Za dnia są z kamienia, w nocy żyją bardziej niż ludzie. Wybiera też mnie oczywiście, a ja pomagam, coś buduję, budduję, organizuję, uczę się mantry i masażu. Mamy starożytne dachy, duchy i złotego Buddhę z neonową aureolą, ale nie potrzebujemy wielkich wież, żeby być blisko kosmosu. Zostaje legendą, wszyscy chcą jej dotknąć, każdemu mówi, jestem twoim guru, dlatego jestem na górze.

Świątynia jest na plaży, nie mogło być lepiej. A jednak. Świątynia jest na plaży w centrum najbardziej turystycznego kurortu, bardziej się nie da. Uważa, że tak da szansę największym turystom, jest najlepsza w końcu. Każdy będzie mieć szansę w każdej chwili się nawrócić, przestać być turystą, zostać podróżnikiem.

Leżę więc na plaży, odpoczywam, bo mieliśmy ciężki dzień, dzisiaj akurat uwolniliśmy słonie. Nie wszyscy wiedzą, że na słoniach nie wolno jeździć. Słonie to największe zwierzęta w dżungli, zastanów się, ile potrzeba siły, żeby zamknąć je w niewoli i zmusić do posłuszeństwa. Co trzeba im zrobić? A więc uwolnić słonie! I my dzisiaj jesteśmy dumni, bo uwolniliśmy kilka kolejnych słoni w Tajlandii. Morze cicho szumi, ale go nie słychać, bo silniki spalinowe krzyczą. Zamiast piasku są muszelki, biorę w garść, są pokruszone, podeptane, przesypuję między palcami. Obserwuję, jak jest zamyślona i patrzy w niebo. Nie widać gwiazd, uciekły. Woda jest ciepła i ciemna, bo neony zalewają plażę kolorową breją z drugiej strony, stoi na brzegu, chce uciec, namawia mnie. Rozmyśliła się, chyba jednak nie ma nadziei dla tych wszystkich turystów. Skacze do wody.

Zostawiamy więc świątynię demonom i kilku najprzystojniejszym mnichom, poradzą sobie. Na pożegnanie tamten demon jeszcze raz proponuje mi układ. Jeden dzień w tygodniu zamienimy się miejscami, żeby mógł zobaczyć chociaż słońce. Za dnia ja zamienię się w kamień i popilnuję świątyni i turystów, a on będzie mógł zobaczyć, jak wygląda dzień, jak świeci słońce, co się robi rano. Też marzy o wakacjach. Jeśli się zgodzę, chociaż na jeden dzień w tygodniu, on zdradzi mi sekret świata i sens życia. Kręcę głową, ale on jest przebiegły, mówi, żebym się nie decydował od razu, żebym się namyślił. I jeśli się zgodzę, wystarczy, żebym sobie wytatuował jego głowę, on będzie wiedział. I pojedzie wreszcie na te wakacje.

Słyszałem, że podobno niektórym demonom udało się uciec. Omamiają turystów, zaklinają ich w kamień. A więc czyjeś demony uciekły i teraz grasują na twoich wakacjach. Zaczynają podróż, w końcu są buddystami, ale jak każdy, kto uciekł z zaklętego z więzienia, chcą się też zabawić, trochę pogrzeszyć. W końcu są demonami, mogą wszystko, nic nie muszą. A więc pachną muggą, bo boją się komarów i mogą zabijać bezbronne istoty. Puszczają Lanę del Rey, kiedy jadą za tobą, podglądają i ocierają w klubie. Uczą się surfować, żeby zawsze unosić się na powierzchni morza waszych dusz. Są buddystami, ale oszukują, łobuzy, deptają mrówki i twoje serce. Ale nigdy nie robią zdjęć, podróżnicy nigdy nie zdejmują kawałków rzeczywistości na później, chłoną teraz, podobno nie widać ich też na fotografiach. Buddyzm to podróż dusz przez kolejne wcielenia, głębiej i dalej, nie zawsze lepiej. Czasem komuś udaje się zostać złotym wielkim posągiem, być do nieba, a czasem ktoś zaklnie cię w kamień i każe pilnować głupich turystów, a więc uciekaj i pilnuj się.

Jesteśmy podróżnikami, więc uciekamy przed turystami. Lasy w Tajlandii są gęste, poprzetykane palmami, w koronach błyskają czerwone oczy, z oddali ostrzegają głosy ptaków. Skały są wysokie i strome, pionowe jak ściany, natura sama zbudowała mur. I ona już wie, gdzie mnie zabierze. Mówi, że zna to miejsce z mojej książki. Nie da się tam pójść, można tylko popłynąć. A więc zgadzam się.

Są z nią zawsze te trzy duszki – medytacja, uważność, wdzięczność – nikt ich nigdzie nie widział, dopóki jej nie spotkał. Siedzi na lotosie, prawie unosi się w powietrzu ze skrzyżowanymi nogami, i głaska je delikatnie, drapie za uchem, klepie w pupę, a one cicho się uśmiechają, kładą do góry brzuszkami. Są płochliwe, trzymają się z dala od miast, boją się hałasów, razi je sztuczne światło. Lubią za to wylegiwać się na słońcu. Wtedy zamykają oczy. Uczy mnie tego wszystkiego, mnie też głaskadrapieklepie, mruczę zadowolony.

I w końcu naprawdę zabiera mnie do raju. Nie ma tam nikogo. W nocy są gwiazdy, słychać szum fal, w dzień z czułością odbija się od nich słońce. Odkrywamy dżunglę wiele dni, wiele dni leżymy na plaży, wiele dni kochamy się w świetle księżyca. Nikt nam nie przeszkadza, nigdzie nie ma turystów, jest idealnie. A więc tak wyglądają idealne wakacje, a może idealne życie? To straszne, zabrała mnie do raju, ale nudziło mi się tam. Wszystko więc się psuje, kiedy robię zdjęcie. Nikt by przecież nie wiedział, że raj istnieje. Turystom więc udaje się zlokalizować naszą plażę i już wszyscy nie mogą się doczekać, żeby zobaczyć, zrobić swoje zdjęcie, odhaczyć, przepraszam.

Ale ona się nie gniewa, jest w końcu nowym człowiekiem. Rozumie, że dla nas nie ma ratunku. Jedź sobie na wakacje, gdzie chcesz, ale nie zaznasz tam spokoju. To brzmi jak klątwa. Daje mi całusa na pożegnanie, a potem tatuuje sobie siedem głów demonów, jak siedem dni tygodnia, jak 7-eleven. I wtedy zamienia się w złoty posąg Buddhy. A jakiś demon ucieka na wakacje i chce cię teraz dopaść.

No więc pojechałem do Tajlandii szukać siebie, a znalazłem wszystko. Poza jednym ostatnim, nie zrobiłem żadnych zdjęć, więc pewnie nikt mi nie uwierzy. Wróciłem do domu i zostały mi teraz tylko spodnie w słonie i wiedza, że Buddha był kobietą, gorącą laską, nowym człowiekiem, wiedziała wszystko i dlatego stąd uciekła. Świat się kończy, ale zawsze można pojechać na wakacje. Bogowie uciekli, a demony już dawno są na wakacjach, patrzą w słońce i je nie razi, a więc uważaj, pilnuj się tam, kiedy robisz zdjęcia, turysto.

 

 

Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz