Na koniec świata i jeszcze bliżej
fot. Agata Chylińska |
Niedziela biała jak chmury, jak kitle i
jak gorączka, która zawładnęła mieszkańcami Przezmarka w pewien majowy weekend.
Do urokliwej wsi w pomorskim przyjechała grupka medyków, żeby za darmo
przebadać tę niewielką społeczność. Udało się to prawie 80 mieszkańcom – daje to
jakieś 20, może 25% całej ludności tej urokliwej miejscowości. I dużo, i mało.
A chętnych było znacznie więcej, w kolejkach pod gabinetami, zaimprowizowanymi
w salach szkolnych, dochodziło do kłótni, powstawały komitety kolejkowe. Aż
chciałoby się powiedzieć z ironicznym uśmieszkiem, że przez ponad 25 lat nic
się nie zmieniło.
Ale
jednak się zmieniło. W społeczeństwie jest większa świadomość chorób, większa
chęć do bycia zdrowym, a co za tym idzie większa potrzeba lekarzy. Słyszymy to
od dawna. I nie jest to czcze gadanie – na serio potrzebujemy więcej lekarzy.
Mamy już w Polsce piękne szpitale, mamy w Polsce najnowocześniejszy sprzęt,
mamy w Polsce EBM, a nie mamy lekarzy w Przezmarku. Pan wójt oferuje cieplutką
posadę w tamtejszym ośrodku zdrowia, dorzuca mieszkanie, pomoc w urządzeniu
się, świeże powietrze też gratis. Jak w filmie. A lekarzy jak nie było, tak nie
ma. Nie ma też lekarzy w wielu innych wsiach, w miastach nie ma specjalistów,
im dalej od dużych ośrodków, tym większe stawki. Im mniejszy stopień
referencyjności, tym większe stawki. Tylko że tu nie o pieniądze chodzi, tych często
nie brakuje w mniejszych gminach. Brakuje lekarzy. Czy to wina systemu,
obecnego lub minionego, wina takiej a nie innej formy kształcenia
podyplomowego, wina polityków, wina młodych, starych lekarzy – nie to o to
chodzi, żeby szukać winnych, bo pewnie każdy ma po trochu swoje za uszami.
Najsmutniejsze jest to, że od tylu już lat nic praktycznie się nie zmienia.
Stoimy w miejscu.
W
miejscu nie stoi SASA*. Fundacja powstała ledwie kilka lat temu, bo studenci,
młodzi ludzie nie chcieli czekać z założonymi rękami na dyplom lekarza, chcieli
realnie pomagać, przydać się, faktycznie spełnić misję, jaką jest medycyna. Bo
widzieli, że system nie działa dobrze. Bo bali się, że wpadną i już nie wyjdą z
betonu. Bo mieli energię i chcieli zrobić coś teraz. Fajnie jest na studiach
zapisać się do koła, napisać kolejną pracę o niczym, trochę fajniej
poprzychodzić na dyżury, zszyć dwie głowy i napisać dziesięć historii chorób.
Ale najfajniej jest naprawdę komuś pomóc, uratować zdrowie, może życie, a przy
okazji nauczyć się badać, diagnozować, leczyć.
SASA to
organizacja studencka powstała początkowo po to, by wspomagać sprzętem
dramatycznie źle wyposażone szpitale w Tanzanii. Szybko jednak okazało się, że
nie trzeba wcale daleko wyjeżdżać, by trafić do Afryki. Fundacja dziś zrzesza
już kilkudziesięciu studentów i młodych lekarzy wyjeżdżających co roku do
Afryki, na Ukrainę, organizujących zbiórki sprzętu medycznego i szereg akcji
profilaktycznych typu „Białe Niedziele” w Polsce. SASA to piękni ludzie z
pięknymi ideami i pomysłami na piękne życie.
A więc
zorganizowali 14 maja „Białą Niedzielę” w Przezmarku. W gminie, w której
przyjmuje 88-letni lekarz rodzinny, a pediatra jest 2 razy w tygodniu. We wsi,
w której ludzie chcą dbać o swoje zdrowie, wcale tak dużo nie piją i nie palą,
wiedzą co to borelioza. Studenci pomierzyli ciśnienie, cukier, cholesterol, pomogli
lekarzom zbadać pacjentów, zrobić EKG, spirometrię, USG. Troje lekarzy
przebadało prawie 80 pacjentów. Jestem rezydentem w trakcie specjalizacji z
pediatrii, żadnym wielkim wirtuozem diagnostyki, do projektu zaproszono mnie w
sumie przypadkiem i miałem sporo obaw. Zupełnie niepotrzebnych. W takich
akcjach można tylko pomóc. Przyszło kilku naprawdę chorych pacjentów, kilku z
potencjalnie niebezpiecznymi chorobami lub powikłaniami, problemami wcale nie
dyskretnymi, do wyłapania przy pierwszej lepszej okazji. Praca na pełnych
obrotach od rana do wieczora. Nie zapewniliśmy oczywiście specjalistycznych
usług, zrobiliśmy jedynie przesiew i profilaktykę. Niby nic, a jednak trochę
dobra. I wszystkim było mało! Gdybyśmy pojechali tam kolejny weekend z rzędu, na
pewno nie narzekalibyśmy na brak zajęcia.
Nie pojechaliśmy
tam po to, żeby zbawić świat. Ale też nie po to, żeby zwiedzać. Chcieliśmy
pokazać, że dostrzegamy problem, w jakim znalazła się polska opieka zdrowotna,
że nie podoba nam się to, że tylu ludzi w dobrze rozwiniętym kraju ma
utrudniony dostęp do lekarzy, że mamy małą Afrykę w Polsce.
Studentom z SASA
na początku nie podobało się to, że nie wszyscy na świecie mają dostęp do
podstawowych środków medycznych, wzięli sprawy w swoje ręce, pomogli najpierw Tanzanii,
a gdy zorientowali się, że problemów wcale nie trzeba szukać za granicą, zaczęli
pomagać na rodzimym podwórku. Są wolontariuszami, ale to nie jest tak, że robią
to zupełnie bezinteresownie. Dzięki pracy w fundacji zdobywają cenne
doświadczenie, uczą się prawdziwej medycyny, a nie tylko receptorów i cyklów
Krebsa, wreszcie zdobywają środki na wyjazd, na przykład do Afryki. Gdzie też
zresztą będą się dalej się rozwijać, zdobywać wiedzę, zawozić sprzęt, dorzucać
cegiełkę do cyrkulacji dobrej karmy. Mają fajną energię i zajawkę na to, żeby
coś skruszyć w betonie. Tak się kształtują naprawdę dobrzy lekarzy – z jednej
strony o doświadczeniu klinicznym nie do przecenienia, z drugiej świadomych
codziennych trudności swoich pacjentów.
Wszyscy
narzekamy i nic nie robimy. Wszyscy widzimy problem, wytykamy palcem. A SASA
udowadnia, że można wziąć sprawy w swoje ręce, że to wcale nie takie trudne
zorganizować coś oddolnie, potrzeba tylko trochę chęci i trochę ludzi. Nigdy
nie będę pozytywistą i dobrze zdaję sobie sprawę, że taka praca u podstaw to
tylko kropla w morzu potrzeb, że nie wygramy z systemem. Ale przynajmniej komuś
pomożemy. Fundacja SASA zamierza powtórzyć akcję jesienią i przykre jest to, że
nie będzie miała większych problemów ze znalezieniem kolejnego miejsca w
Polsce, gdzie dostęp do lekarzy i specjalistów jest utrudniony. Zresztą „Białe
Niedziele” to były kiedyś całkiem popularne akcje.
Dlaczego jest
ich ostatnio mniej?
A może, lekarzu,
kolego, koleżanko, zorganizujmy się czasem. Na Mazurach albo w Bieszczadach
może być równie przyjemnie co na zjazdach. Trochę smutno się robi, gdy pomyśli
się, ile materiałów, próbek i papieru marnuje się po wszelkich konferencjach.
Być może mogłyby być wykorzystane w nieco szczytniejszych celach?
Studenci z SASA
wyjeżdżają pomagać do Afryki, wydaje się, że to koniec świata albo jeszcze
dalej. I chwała im za to. Powinniśmy jednak zadbać też o to, żeby do Tanzanii
nie było nam bliżej niż do Przezmarku.
Tak naprawdę, czasem dziwię się, że jest sporo lekarzy, którzy chętnie wyjadą do np. Tanzanii, a tak mało zero tych, którzy chcieliby leczyć ludzi w np. Przezmarku. Mieszkanie, pensja, pomoc w urządzeniu się, no i świeże powietrze gratis :) Rozumiem, że młody lekarz nie chce utknąć na prowincji, jakkolwiek to brzmi, bez możliwości pogłębiania wiedzy, bez możliwości diagnozowania trudniejszych przypadków medycznych, i w końcu bez możliwości własnego rozwoju! Ale Tanzanii nie trzeba szukać za granicą! Mnóstwo małych Tanzanii mamy wokół siebie, w każdym mniejszym miasteczku, w każdej wiosce. Która z tych Tanzanii okaże się wystarczająca, aby lekarz poczuł się bohaterem? To już tylko od niego zależy! Pozdrawiam Michał!
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń