Gdyby mgła
Odkąd pamiętam, tuż
za naszym domem rozciągały się pola. Ogromne obszary i rosnące tam przedziwne
rośliny. Jeszcze dziś brzmią mi słodko opowieści z dzieciństwa, tak jakby wspomnienia
mogły czarować, przyzywać ulotną woń zbieranych kwiatów i ostry zapach przeszywający
powietrze, gdy ścięło się niepozorne zioła. Dzikie zarośla od zawsze wabiły i
intrygowały, jednak nigdy nic tam nie uprawiano. Bo nie było potrzeby, bo nie
umiano, bo się nie chciało, wreszcie – bo Dziadek zabraniał. I tak
ciemnozielone chaszcze stopniowo i z determinacją opanowały ten nasz skrawek.
Ilekroć spojrzałem za okno, odnosiłem wrażenie, że toczy się tam nieustająca
walka, że chwasty nieporządnie, w każdym kierunku, swymi wijącymi się, kipiącymi
od zielonego soki łapskami pomału próbują zapanować nad światem. Czasami
jednak, w świetle zachodzącego słońca, udobruchany i zauroczony wpatrywałem się
w obraz jakby pędzla artysty-modernisty, który niby celowo porozrzucał na
płótnie barwne plamy.
Po
zmroku jednak wszystko się zmieniało. Znikały pola, gąszcze, zioła. Pozostawała
jedynie rozświetlona księżycowym blaskiem rozlana mgła, bladoszary strach. Z
daleka przypływał falujący obłok. Chmura biała jak mleko, gęsta, ale lekka.
Cicho szeleściła, mruczała, wabiła. I tuż nad ziemią z mroczną determinacją w
naszą stronę sunął nieprzebyty całun. Jakie tajemnice, jakie sekrety zakrywał?
Dziadek
opowiadał o tej mgle przy każdej możliwej okazji. Pamiętaj, nigdy jej nie
ufaj. Gdyby mgła podeszła zbyt blisko, wypędzi ją blask świecy. To nasza mgła,
ta mgła jest częścią naszego domu i naszych pól. Między najróżniejszymi opowieściami wciąż przewijały się
podobne uwagi. Niby przypadkiem wtrącone, rzucone ot tak, pomiędzy jedną bajką
a następną. A jednak pamiętam wszystkie te pojedyncze, jakby urwane zdania.
Czasami czuję żal i gorzki jak piołun smutek, gdy bezskutecznie próbuję
przypomnieć sobie jedną z bajek Dziadka. Nazywacie to tęsknotą – ja jednak
wiem, że to co innego. Moja tęsknota to ciężar, niewidzialne kajdany, smycz,
która przyciąga, ciąży i wzywa. A może to głos Dziadka? Woła, gdzieś krzyczy, a
ja wciąż pamiętam tylko opowieść o mgle naszych pól. Nie bajki. Nie jego głos,
nie jego twarz.
Miałem
pięć albo sześć lat. Co mogłem wtedy rozumieć? Mój świat dorosłych ograniczał
się do ojca, Dziadka i telewizji. Czasem jak duch pojawiała się babcia.
Dokładnie – jej zdjęcia, pusty pokój i podobno zapach perfum. Lato przelatywało
nad głowami. Raz była to burza, innym razem białe, wyblakłe słońce, a czasami
chmurne, podniebne regaty. Codziennie było tylko pole. Gdy o tym myślę, nie potrafię
wskazać granicy pomiędzy fantazją a wspomnieniem. Czasami naprawdę nie wiem, co
dopowiedziała mi przez te wszystkie lata wyobraźnia, a co zdarzyło się
faktycznie.
Na
pewno prawdziwy był chłód świtu, gdy ze śrutówką na ramieniu z zaspaną, ale
dumną miną skradałem się za Dziadkiem. Złota kurtyna wschodzącego słońca kłuła
w półotwarte oczy. Gdy wszystko na około spało, ja miałem obiecane polowanie na
prawdziwego bażanta…
Gdzieś
wciąż słyszę także jednostajny, donośny głos dzwonów kościelnych pośród szumów świergotów,
sójczych skrzeków i brzęczeń naszych pól. Oszołomiony każdym dźwiękiem z osobna,
klękałem schowany w najwyższych trawach, w zniecierpliwieniu czekając, czy i
tym razem mnie znajdzie…
Co
wieczór też, gdy słońce czerwieniło się przed pożegnaniem, siadaliśmy na małej
werandzie z widokiem na nasze pole. Był to czas bajek, ulotnych opowiadań,
historii, których – jak wtedy myślałem – nigdy mi nie zabraknie i których
Dziadek zna niezliczoną ilość…
Po
zmroku jednak wszystko się zmieniało. Znikały pola, gąszcze, zioła. Pozostawała
jedynie rozświetlona księżycowym blaskiem rozlana mgła, bladoszary strach. Z
daleka przypływał falujący obłok. Chmura biała jak mleko, gęsta, ale lekka.
Cicho szeleściła, mruczała, wabiła. I tuż nad ziemią z mroczną determinacją w
naszą stronę sunął nieprzebyty całun. Jakie tajemnice, jakie sekrety zakrywał?
Po tych
wszystkich latach wydaje mi się, że w naszym domu o sprawach ważnych rozmawiało
się nie słowami, a spojrzeniami. Urwanymi, ukradkowymi. Spuszczonymi oczyma i
zaciśniętymi wargami. Dziś myślę, że fascynacja Dziadka była naszą wspólną
chorobą, bladym stygmatem wylewającym się z pól. Dla niego mgła stanowiła
błogosławieństwo, dla ojca klątwę, a dla mnie na zawsze nierozwiązaną zagadkę.
Codzienny
rytuał był ten sam. Czekał cierpliwie, udawał, że drzemie. Czuwał. Potem dwie
minuty pastowania butów, minuta wiązania krawatu, zakładanie marynarki.
Nienaganny wygląd to był punktem honoru Dziadka. W świetle tlącej się nocnej
lampki, w półśnie dostrzegałem wyprasowany garnitur i cienie kroków. Dudniących,
miarowych, oficerskich. Ojciec nigdy nie spał, w uchylonych drzwiach sypialni oskarżycielskim
światłem spoglądała na nas szczelina, za każdym razem miałem wrażenie, że w
tajemniczym uśmiechu próbuje ukołysać nas, a potem zamknąć się.
W takich
chwilach snu jednak na próżno szukać. W ciemności pozostawianej przez Dziadka,
gdy opuszczał dom na nocne spacery, każdy najmniejszy odgłos wydawał się
wielokrotnieć, wdzierać się do uszu z napierającą, zalewającą wyobraźnię siłą. Zalewał
naj jak mgła. Słyszałem strach ojca. Serce najpierw przyśpieszało, waliło o
ściany klatki piersiowej. Potem wstawał, podchodził do okna i przyglądał się
niknącej w chmurze mgły ciemnej sylwetce w idealnie wyprasowanym garniturze. Może
myślał, że śpię. Może dobrze wiedział, że ja obserwowałem – i Dziadka, i ojca.
Po
zmroku jednak wszystko się zmieniało. Znikały pola, gąszcze, zioła. Pozostawała
jedynie rozświetlona księżycowym blaskiem rozlana mgła, bladoszary strach. Z
daleka przypływał falujący obłok. Chmura biała jak mleko, gęsta, ale lekka.
Cicho szeleściła, mruczała, wabiła. I tuż nad ziemią z mroczną determinacją w
naszą stronę sunął nieprzebyty całun. Jakie tajemnice, jakie sekrety zakrywał?
Postawiona raz
zagadka zaczyna doskwierać, a każda kolejna chwila zwłoki w jej rozwiązaniu
szybko staje się nieznośną torturą. W tamtych dniach postanowiłem zbadać mgłę
naszych pól. Z tą wielką odwagą małych chłopców pragnąłem dokonać wielkiego
odkrycia. Czy jest groźna? Dlaczego ojciec
tak się jej boi? Czego wśród niej szuka Dziadek? Długo myślałem, zanim
zdecydowałem się na małą wyprawę.
Gdy ojciec
zmęczony wyczekiwaniem Dziadka w końcu zasnął, cicho przekręciłem
klucz, wstrzymując oddech, nacisnąłem klamkę i bezgłośnie wyszedłem przed dom,
przed pola, przed mgłę. Wziąłem ze sobą świecę, zapaliłem ją i zanurzyłem się w
mlecznym obłoku.
Zaczęło
się od cichych szeptów, które niezrozumiale wołały z każdej strony. Przerażony
postanowiłem zawrócić i pobiec do łóżka. Wielka jak dotąd odwaga gdzieś
uciekła. Wtedy naokoło pojawiły się rozmyte sylwetki i kobiece głosy, które w
obcym języku rozmawiały, targowały się, a może wydawały sąd… Reszta to pojawienie
się Dziadka, ciepły uścisk i powrót z nim do łóżka.
Nigdy
później już do tego nie wracaliśmy. W żadnej rozmowie, opowieści, karze. Z
kątów wypełzło milczenie i rozpostarło się niezgrabnie nad tematem mgły. Dziadek
już więcej nie udawał się na swe nocne wyprawy. Ale Dziadek tęsknił za mgłą. Po
kątach gubił smutne spojrzenia i zdrowie. Dziś jestem pewien – tęsknił za mgłą.
Koniec
przyszedł niedługo później. Dziadek zniknął nagle Zostawił nas spokojnie
śpiących. Cicho śniących. Zostawił puste łóżko i kolejny pusty pokój. Tamtej
nocy odeszła też mgła. Nie pojawiła się już później, nie zakryła więcej pól,
gąszczy i ziół. Zabrał ją Dziadek? To ona zabrała jego? Może odeszli razem.
Tata pogodził się z tym niespodziewanie szybko. Tak jakby to rozumiał i tak
jakby było to naturalne. Od tamtego dnia minęło dużo czasu i dużo się zmieniło.
Ale ja dziś wciąż czekam, szukam i nasłuchuję. Gdyby mgła zjawiła się w którymś
domu, gdyby mgła zapukała do którychś drzwi, gdyby mgła gdzieś przemówiła – muszę
tam być i ją odnaleźć. Bo gdy zdradzi swój sekret – usłyszę głos Dziadka,
złapię ją i zawlokę na pola za nasz dom, gdzie chwasty i zioła, gdzie być
powinna.
Michał Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz