Pudełko
Dzień
przed świętami spotkał w klubie elfa. Zamiast czerwonej sukienki miała czerwoną
czapkę Mikołaja, postawił więc jej drinka z colą i zaśpiewał modną kolędę o jej
długich nogach, długich uszach, długich włosach. Klub był dusznym pudełkiem i
leżał gdzieś pomiędzy Warszawą a Nowym Betlejem, zresztą tylko on był otwarty w
święta i pewnie gdyby Maryja z Józefem szukali teraz schronienia, nikt ich by
tu nie szukał. Z sufitów do góry nogami zwisały choinki z kulami dyskotekowymi
zamiast bombek, padał śnieg jak w Kolumbii, a ludzie pod jemiołą tańczyli z obcymi
językami z Wieży Babel. Przetańczył więc ze swoją elfką całą noc, dobrze się
bawił i chciałby więcej. Częściej. Miał nadzieję, że z wzajemnością i od
pierwszego wejrzenia. Trochę się rozmarzył. Tracił dech. Na serio świeciła się
w ciemności. Miał wrażenie, że jej włosy to lampki, kolorowe łańcuchy oplatały
szyję, mógłby zejść niżej, już mijał obojczyki jak horyzonty zdarzeń, jej ciało
było ciepłe jak mróz na policzkach i już prawie słyszał, jak jej równy oddech
paruje mu w policzek, kiedy nagle naprawdę poczuł jej język w swoim uchu.
Chciała się pożegnać, musi lecieć, było miło. Nie dała się odprowadzić,
zamówiła ubera i już po chwili pod drzwi klubu zajechał Święty Mikołaj w
saniach. Popatrzył groźnie, popędził renifery i sekundę później szybowali
gdzieś nad Wisłą. Było miło i całe szczęście, że wciąż wierzył w Świętego
Mikołaja, bo już by musiał uznać, że mu się przyśniła ta piękna elfka.
Właśnie świtało, postanowił więc
wrócić do domu autobusem. Jeśli wiosna spaliną oddycha, to zima dym wydmuchuje
prosto w twarz. Nie mieszkał na modnym Powiślu, na zielonym Żoliborzu, nawet
nie na poczciwej Pradze. Był rozpieszczonym chłopcem z dobrego domu, wracał
więc numerem sto osiemdziesiąt do Wilanowa. Przejechał prawie całą Warszawę,
skacowanym wzrokiem przyglądał się, jak ludzie uwijają się w wigilijny poranek.
Zastanawiał się, czy karpia można pomylić z Syrenką, czy Święty Mikołaj
próbował kiedyś wejść do komina jakiejś fabryki. Widział w oddali Siekierki,
jak dym z ich kominów ucieka i podryguje w rytm ciepłego elektro. Było zimno, a
on miał trochę za krótkie spodnie i trochę za krótkie buty. Przynajmniej nie
padał śnieg. Jak to w święta. Wreszcie wysiadł na swoim przystanku. Słońce
raziło go w rozszerzone źrenice, a w nosie czuł jak mróz miesza się ze smogiem.
Przeszedł kilka kroków i znalazł się przed kolejnym pudełkiem – swoim domem.
Jego dom był pudełkiem sponsorowanym
przez Wesa Andersona. Serio. Był kolorowy jak pastele, bardziej symetryczny od
całego klasycyzmu i pachniał tortami. Był przekrojem. Wszyscy w nim byli
przekrojami. Był lepszy od szklanych domów tego gościa od rozdziobywania przez
kruki i wrony. Wszystko było widać jak w domku dla lalek. Gdy się wchodziło,
gdy tylko przestępowało się próg ich rodzinnego pudełka, nagle gdzieś gubiło
się trzeci wymiar. I tak oto zredukowani do długości i szerokości prezentowali
płaski ideał. Mama z najnowszej kolekcji Chanel, siostra jak milion dolarów, no
i ojciec, głowa rodziny z wąsikiem i manierami nakręcanymi jak w zegarku.
Sprawdził więc skrupulatnie i ukontentowany stwierdził, że syn wrócił przed
ósmą. Bardzo dobrze. Zuch chłopak zjadł więc pożywne śniadanie z reklamy
Nutelli, wszedł po schodach usytuowanych dokładnie pośrodku domu i położył się
spać w swoim przytulnym pokoju. Serio nienawidził Wesa Andersona, nudziarz w
sam raz dla snobów. Musiał jednak nabrać sił. Dziś Wigilia, a w Wigilię jest
najgorzej.
Znaczy się – dla całej reszty
rodziny w Wigilię jest najlepiej. Można się wystroić, można spędzić pół dnia
nad nakryciem stołu, można napisać listy do starych nieznajomych i się
pochwalić. No i wszystko musi być najlepsze, bo w końcu jaka Wigilia, taki cały
rok. Co za ściema, pomyślał, odkurzając schody. Nigdy poza świętami nie
odkurzał schodów. Nigdy w ciągu roku nie jadł też ryby z chałką i nie pił
kompotu. Czuł się, jakby ktoś ich nagrał i puszczał na adapterze. Sami się
nagrali i sami się puszczali. Play, przewiń, play. Biały jak wiersz obrus, ani
rymów, ani plam. Sianko dla jelenia co wisiał na ścianie, poroże na serio
czasem się odzywało o północy i dostawało w nagrodę różowy opłatek. Dwanaście
małp, prac Herkulesa i groszy jak potraw. Siadali przy stole, nie było pustego
nakrycia, bo zaburzyłoby symetrię, a symetria jest najważniejsza. Czasem
gdy reszta modliła się nad talerzem o
Bóg-wie-co, on prosił o nieznajomego, największego bezdomnego świata, co
zburzyłby ten ład i harmonię, ale wpadał tylko George Michael i obiecywał, że
to już ostatnie takie święta. Ta, jasne. Zjadł, naprawdę mu smakowało, zgasił
ogień w kominku, żeby Mikołaj się nie sparzył. Znalazł pod choinką pięknie
zapakowane pudełko, pomyślał, że to na pewno od rodziców, nikt tak idealnie nie
pakuje prezentów. Nie mógł
się nawet domyślać, że rodzice zafundowali mu pięknie zapakowaną dorosłość. On za to podarował im w tym roku wielkie okna na
świat, żeby ich było jeszcze lepiej widać, na pewno się ucieszą. Siostrze
natomiast kupił żyrafę do szafy, choć wiedział, że niepotrzebnie, bo jest
raczej grzeczna. Zabrał więc swoje idealne pudełeczko, nie podziękował i
poszedł do pokoju.
Zostawił pudełeczko na biurku, nie
interesowało go co jest w środku. Pomyślał o swojej elfce. Ciekawe, czy dziś
też będzie się świecić w ciemnościach. Postanowił sprawdzić i zamiast na
pasterkę pójść do klubu. Poprawił muchę, zamówił ubera i już po chwili na dachu
wylądowały sanie. Wyszedł przez komin i gwizdnął z zachwytu. Czekali na niego.
Czerwony grubas z brodą, trochę hipis, trochę święty. No i jego elfka. Na serio
była piękna i wciąż się świeciła. Nie był pewien, czy jej włosy są zielone czy
niebieskie, Cuarón byłby zachwycony, w końcu jest znacznie lepszym reżyserem
niż Wes Anderson. Podbiegła do niego, cmoknęła w policzek i pociągnęła za rękę
do sani. Zabierają go na przejażdżkę.
Święty Mikołaj zdradził, że ma dla
niego zaległe prezenty. A więc najpierw wystrzelili w kosmos. Zawsze chciał być
astronautą i odkryć nową planetę. Eksplorować, badać, penetrować. Popędzili
renifery, minęli stratosferę, przyśpieszyli i już po chwili opuścili Drogę
Mleczną. Pozwiedzali obce galaktyki, zajrzeli do wnętrza czarnej dziury i
wylądowali na tajemniczej planecie. Okazało się, że zamieszkują ją dinozaury.
Od dzieciństwa marzył o tym, żeby przybić piątkę z wielkimi gadami. Przyszła do
nich także Barbarella i oznajmiła, że czekała na niego, ale jego elfka
przewróciła oczami i wydała pomruk zazdrości. W końcu jednak uśmiechnęła się i
spytała, co mu jeszcze siedzi w głowie. Przyznał się więc, że jest niegrzecznym
chłopcem. Zarumienił się i spuścił głowę, wtedy piękna pomocnica Mikołaja znowu
cmoknęła go w policzek i obiecała mu coś na ucho. Znowu się zarumienił. Zląkł
się jednak, czy Święty Mikołaj, ten stary piernik, nie pogniewa się teraz, kiedy
prawda wyszła na jaw.
Ale
Święty Mikołaj zaczął się śmiać w swoim stylu. Pewnie tak się śmieją stare
pierniki na biegunie. Ho, ho, ho. Gdy skończył, zdradził mu sekret, że wszystkie
dzieci są niegrzeczne, a i tak dostają prezenty. Że to dorośli są grzeczni, ale dorośli już nie wierzą w Świętego Mikołaja i prezenty kupują
sobie sami. Oto tajemnica ludzkości. Wrócili do Warszawy. Zaczął padać śnieg i
poczuli magię. Stali na dachu idealnego domu na nudnym Wilanowie. Pomyślał, że
dorosłość to nuda. A co jeśli? Poza tym piękna elfka dużo mu obiecała na ucho.
Spytał się więc Mikołaja, a ten pozwolił mu zabrać się z nimi na biegun
polarny. Czyli czekała go dziś jeszcze niejedna impreza w we wszystkich
częściach świata, w końcu Wigilia to najdłuższa noc w roku. Będzie miło.
Moi
drodzy, jeśli jeszcze nie wiecie, spieszę z wyjaśnieniami. Elfami stają się
niegrzeczni chłopcy i niegrzeczne dziewczynki, którzy wcale nie chcą dorosnąć i
chodzą do klubów w Wigilię. Zostawiają wtedy na czystym biurku w swych
przytulnych pokojach w idealnych domach pudełeczko z grzeczną dorosłością w
środku. Lepiej nie otwierać.
Michał
Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz