czwartek, 17 listopada 2016

Cała moja filmografia

Cała moja filmografia

Odpowiedziała, że może pójść ze mną do kina co najwyżej na film, którego już dawno nie grają. Dopytałem, czy obiecuje. Zaśmiała się i zapewniła, że postawi mi wtedy nawet popcorn, żebym mógł sobie sięgać pomiędzy jej nogi i nerki. Oczywiście ona jest na diecie i zjadłaby tylko cztery ziarenka, bo wierzy w parzyste liczby, studiuje ekonomię i potrafi policzyć, ile kosztuje kolba kukurydzy między nogami mężczyzny. No ale przecież nie weźmiesz mnie na film, którego już dawno nie grają, znów się zaśmiała.
Wezmę cię.
            Długo jej nie widziałem. Eteryczna Blondynka zgubiła mi się gdzieś, wypadła po drodze z kieszeni. Słyszałem, że wyjechała do ciepłych krajów sprzedawać picassów i bawić się w najlepsze. Nie było mi nawet  przykro, zapomniałem, bo też bawiłem się nie najgorzej. Przypadki nie istnieją, więc to pewnie fizyka kwantowa i rosnąca entropia. Albo przeznaczenie. No i nagle, na pewno po diable, znów się spotykamy. Zupełnie niespodziewanie, na dachu z widokiem na warszawską plażę i morze. Wakacyjne romantico, piasek i szum fal alkoholu we krwi. Serio ucieszyła się, że wpadliśmy na siebie, świat jest zbyt mały. O zmierzchu postawiłem kilka drinków, w nocy postawiła mi się na kolanach, potańczyliśmy trochę, a o świcie zbadaliśmy nawet swoje podniebienia.
Było fajnie, można by tak częściej.
            Na tarasie jednego z tych klubów nad Wisłą tłum pięknych ptaków gotowych do odlotu. Na pomoście tłum Jezusów chętnych chodzić po wodzie. Jedno wielkie ciasto ciał, wszyscy dobrze wymieszani. Kolory, zapachy, smaki. Jesteśmy roztańczonym remiksem tego świata. Ksiażęce ciemne jak strona mocy, słońce zaszło mi w piwie, a wzeszło z drinka, utopione w szklance uratowało się i skoczyło nad horyzont, tequila sunrise, mglisto i niepewnie, pewnie rozcieńczona. Tysiące takich imprez, jednorazowych chwil na raz jak szoty. Coś o zmierzchu, więcej w nocy, coś tam o świcie. Jak to możliwe, że spotkaliśmy się akurat tutaj?
Przypadki nie istnieją.
            Zaczęła właśnie wakacje. Och, ja też. Było już trochę rano i powiedziała, żebym kupił jej śniadanie. Wystarczyło mi tylko na jedno, ale nic straconego, pomyślałem, może da mi gryza siebie. Większość ludzi już zdążyła wyparować, na śniadanie zostają tylko mistrzowie, założę się, że nawet nie próbowałeś, co? Przyglądam się, jak udaje, że je, serio pięknie bawi się jedzeniem. Ostatecznie zjada tylko grejpfruta, mam cichą nadzieję, że nie porwie mi jej dietetyczny wiatr, a ja kończę resztę, wspólne posiłki są intymne jak toaleta. Częstujemy nawet warszawską syrenkę, która przypływa się przywitać, podobno też się odchudza. Wysypujemy z butów piasek, a na horyzoncie Pałac Kultury nakłuwa jakiś balon, który pęka jak moja głowa i serce, kiedy pytam się Eterycznej Blondynki, czy pójdzie ze mną do kina. Co najwyżej na film, którego już dawno nie grają, powtarza i się uśmiecha. Ładnie się uśmiecha, mogłaby się tak śmiać ze mnie codziennie. Śmiała się, że wciąż wierzę, że do kina chodzi się oglądać filmy. Wstaje i mówi, że mogłaby mnie nauczyć życia, ale się trochę spieszy i musi już wracać do domu. No i znika.
            Zostałem więc sam na plaży jak na lodzie i zastanawiałem się, czy porwał mi ją wiatr czy taksówkarz. Było fajnie, można by tak częściej. Ale znałem wszystkie kina w tym mieście i dobrze wiedziałem, że w żadnym nie puszczają już filmów dawno nie granych. Byłem Kafką nad warszawskim morzem, małym chłopcem i nie znałem się na życiu.
Ale pomyślałem, że mogę wybudować swoje własne kino.
            Najpierw postanowiłem zdobyć hajs. Urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą, więc raczej łatwo poszło. Skreśliłem kilka kuponów lotto i pograłem trochę na giełdzie, wszystko wygrałem. Potem napadłem na bank, nikt mnie nie złapał, a podczas pościgu żaden kowboj mi nie podskoczył. Resztę dołożył mi wujek z Ameryki. Czyli uzbierałem kilka milionów, miałem farta i kupiłem dawną fabrykę Norblina. Wynająłem ekipę lepszą niż z Kosmicznego Meczu i wszystko pięknie odnowiliśmy. Zamieszkałem więc w fabryce, a w ogrodzie zamiast basenu postawiłem kino. Miałem ekran wielki jak Gatsby i składany dach jak na Narodowym, wspaniale oglądało się tam filmy w letnie wieczory. Zamiast hajsu zacząłem robić pieniądze.
No i zacząłem puszczać już dawno nigdzie nie grane filmy.
            Zadzwoniłem do Eterycznej Blondynki i zaprosiłem ją do siebie. Była zachwycona, powiedziała, że słyszała, że Warszawa pięknie się zmienia, rośnie jak po Powstaniu i podobno ten mój cały Norblin to ostatnio najmodniejsza miejscówka w stolicy. Wciąż miała wakacje i zapowiedziała się następnego dnia o dziewiątej jak w tej piosence. Spóźniła się tylko pół godziny, była trochę ubrana, a trochę nie w zieloną sukienkę, miała nogi do nieba i na przywitanie dała mi szansę. Oprowadziłem ją po fabryce, wspaniały dom, mogłabym tu zamieszkać, zawyrokowała. Zademonstrowałem jej kino i zaprosiłem na seans specjalny. Rozgościła się najlepiej, jak umiała, usiedliśmy na leżakach i pokazała mi, że bieliznę też ma zieloną. Noga na nogę i uśmiech. Tak ładnie się śmiała, mogłaby się tak śmiać ze mnie codziennie. Zadanie wykonane, melduję, otwieram szampana i czuję, jak rosnę, jestem zwycięzcą, ten wieczór będzie mój.
            Tak ładnie się ze mnie śmiała.
Myślisz, że dorosłeś, bo masz pieniądze? Kupiłeś fabrykę zamiast domu i kino zamiast basenu. I to wszystko dla mnie, jestem wzruszona. Przekłada nogi, hop, lewa na prawą, zmiana, prawa na lewą, gra w zielone. Przez chwilę jeszcze jestem najlepszy, nadymam się i rosnę, jestem już większy niż Pałac Kultury. Jego iglica kłuje mnie nagle w głowę i pękam jak balon, kiedy Eteryczna Blondynka przestaje się śmiać. Powiedz, kto ci to wszystko kupił i daj mi jego numer. Wstaje, poprawia sukienkę i się przedstawia – popatrz, ubrałam się dziś specjalnie dla ciebie na zielono. Masz Wielkie Nadzieje, mały Pipie.
            Stanęła nade mną w rozkroku, jak Wieża Eiffla błyszczała i strzelała we mnie fajerwerkami. Podciągnęła delikatnie sukienkę, była zielona jak wróżka, potem zsunęła ją z powrotem, w górę i w dół, materiał przelewał się po jej udzie, w górę, w dół, podała mi swoją nogę, jak podaje się rękę do całowania. Stała nade mną. Mój wielki ekran i ona na jego tle. Zupełnie jakby ktoś mi ją tylko wyświetlał. Prywatny pokaz filmowy, trochę porno, a trochę wysoka kultura. Miałem dłonie zielone od jej sukienki i próbowałem się skupić, podjąć jakąś decyzję. Górowała nade mną, a ja byłem nagi. Ona miała wszystko, a ja tylko kino i ekran mały jak Gatsby. Śmiała się, kiedy nachyliła się i włożyła mi język do ucha. Wciąż mogłabym cię nauczyć dużo o życiu.
            Mieszkałeś rok we Francji, mówi, śnisz o niej czasem i chciałbyś podróżować. Na co czekasz? Powiedz mi coś po francusku, prosi, prostując się. „Je vais et je viens entre tes reins”, nucę. Podoba się jej, moi pas encore, szepcze i się odwraca. Quel dommage. Z Francji bliżej do mnie, stwierdza, kto wie, może kiedyś sprzedam ci jakiegoś picassa. Późno już, muszę wracać do domu, jutro lecę do ciepłych krajów. Już prawie wychodzi.
            Tak ładnie się ze mnie śmieje i na koniec rzucam za nią, czy pójdzie jeszcze kiedyś ze mną do kina. Zatrzymuje się. Waha się. W końcu mówi, że dobrze, ale tylko na film o niej. No i znowu mi znika. Zapomniała o popcornie.
            A więc odeszła jak Estella. Zostałem sam w swoim kinie, puściłem jakiś zielony film i muzykę w mono. Nie było mi smutno, dobrze wiedziałem, że każdy chciałby nakręcić o niej film. Wciąż byłem małym chłopcem, buszowałem w zbożu i nie znałem się na życiu. Pomyślałem, że mogę nakręcić film o Eterycznej Blondynce.
            Poszedłem więc na studia i skończyłem szkołę filmową z wyróżnieniem. Zostałem jednym z najlepszych reżyserów, kręciłem doskonałe filmy. Były jednocześnie zabawne i smutne, wszystko takie powinno być. Dużo podróżowałem, pojechałem do Paryża, do Hollywood, na koniec świata. Okazało się, że te jej ciepłe kraje wcale nie są takie ciepłe. Kupiłem też od niej jednego picassa.
            Wreszcie – nakręciłem film o Eterycznej Blondynce.
            Zadzwoniłem i zaprosiłem ją na premierę, pokaz specjalny u mnie w fabryce Norblina. Znów była zachwycona i znów trochę naga, a trochę w zielonej sukience. Nie przywitała się, usiadła na leżaku i spytała się, czy oglądamy. Już chciałem puszczać film, kiedy zaczęła się śmiać. Tak ładnie się śmiała, mogłaby się tak śmiać ze mnie codziennie. Naprawdę wciąż wierzysz, że do kina chodzi się na filmy? Chyba się rozmyśliła. Wstała i szepnęła mi na ucho: gdybyś mnie naprawdę kochał, to ja bym grała w twoich filmach.
Ale ja przestałem być już małym chłopcem i nie pozwoliłem jej znowu zniknąć.
            Zatrzymałem ją i została całą moją filmografią. Od tej pory grała w każdym moim filmie i była najlepsza. Wielka gwiazda, wiadomo. Zaczęła wreszcie ze mną chodzić do kina, nie oglądaliśmy tam filmów i byłem bardzo dumny, bo miałem najlepszą dziewczynę w mieście. Każdy o niej śnił i każdy chciał mieć. Na końcu mnie zdradziła. Stwierdziła, że to dla mojego dobra, bo chciała sprawdzić, czy faktycznie jestem już duży.
Byłem.
Zrobiłem z nią ostatni film i zaprosiłem na kolejny pokaz specjalny w mojej fabryce snów. Chodź tutaj, powiedziała na przywitanie, możesz mnie pocałować, jeśli chcesz, mężczyzno. Nie chciałem. Kupiła popcorn i dała mi go zamiast całusa. Mój duży Pip, zaśmiała się i pokazała mi, że ma zieloną bieliznę. Tak ładnie się ze mnie śmiała. Poprosiłem, żeby się rozgościła, a potem ją uwięziłem na swoim wielkim ekranie. Wyświetlam ją sobie odtąd, kiedy tylko mam ochotę i nikt mi już jej nigdy nie ukradnie. Poznałem się na kobietach, a Eteryczna Blondynka cieszy się, że jestem już duży.

Nie zapraszam już dziewczyn do kina. Dorosłem, nauczyłem się życia i zapraszam teraz je wszystkie od razu do swoich filmów. Wciąż mam w domu ekran wielki jak Gatsby.



Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz