Królicze serce
Tosiek nie rozumiał. Nie wiedział, dlaczego wszyscy posmutnieli, dlaczego
babcia ubiera się na czarno, dlaczego nawet pogoda zbuntowała się, rysując
swoimi łzami szlaczki na oknach. Świat na zewnątrz zdawał się wsiąkać
nieskończone ilości wody, a spadające z nieba słone krople wystukiwały
hipnotyzujący rytm w cichym domu.
Nikt nie chciał się bawić z Tośkiem, jedynie biały królik Zguba towarzyszył
mu z tym samym entuzjazmem, co zawsze. Wypełniał milczenie dorosłych, którzy się
chowali gdzieś po kątach i zza firanek obserwowali szare drzewa za oknem.
Mieszkali w koślawym, ciasnym domku na obrzeżach miasta. „Blisko do lasu,
daleko od zgiełku”, zwykł powtarzać zadowolony z takiego obrotu sprawy Dziadek.
Stromy dach, drewniany płot, kolorowy ogród napełniał ich rodzinę nieokreśloną
dumą. A teraz wszystko utopione we wściekłości ulewy trwającej tydzień,
miesiąc, rok... Dla Tośka była to wieczność.
Wszystko zaczęło się od burzy. Czarno-białej nocy, podczas której nikt w
domu nie spał, wszyscy czuwali, bardziej niż odległych trzasków nasłuchując oddechów
bliskich. Nawet Zguba się bał, schowany pod łóżkiem. Wtedy podobno umarł
Dziadek. Ale Tosiek nie rozumiał, nie wiedział, gdzie i po co udał się Dziadek.
„Wiesz co się stało z Dziadkiem?”,
spytał kiedyś tata. „Tak, umarł”, bez chwili wahania odpowiedział Tosiek. Gonił
akurat swojego królika na wzorzystym dywanie, a za oknem wciąż i wciąż magiczne
sito przesączało ociężałe chmury.
– Ale chciałbym, żeby Dziadek już wrócił. I żeby przestało padać. – Chłopczyk
usiadł wreszcie na dywanie i spojrzał tęskno na szarą od deszczu szybę.
– Dziadek już nie wróci.
– To pójdę go poszukać. – Tosiek nagle wstał zaniepokojony i gotów do
drogi.
Ale tata nie pozwolił. Wytłumaczył cicho i spokojnie, że nie można już
wrócić po tych, co umarli, odeszli. „Ale dlaczego? Na pewno się zgubił. Weźmie
ze sobą królika, poradzą sobie”, milknie jednak pod wpływem karcącego wzroku
ojca. „A poza tym pada”, tłumaczy tata. „Przemokniecie i późno już”.
***
Świat zastyga w mokrej ciszy, a
burza odchodzi w półsłowie, wraz ze wszystkimi niedopowiedzianymi hukami. Nagle,
niepostrzeżenie, w środku nocy. Przynoszący ulgę spokój zapadł za oknem, ale
Tosiek nie spał. Jego mózg, zmęczony monotonnym hałasem kropel, z przyjemnością
wsłuchiwał się w ciszę.
Cały ich koślawy domek pogrążony był
we śnie. Oczy zamknęły drzwi sypialń, meble smacznie chrapały i tylko uchylone
okno zdawało się do niego mrugać. Wpuszczało świeże, wilgotne powietrze. I
zapraszało.
Tosiek postanowił. Odnajdzie
Dziadka, zostanie bohaterem, przyprowadzi go, nim wszyscy się obudzą. Właściwie
to żadna trudność, tyle razy wyskakiwał już przez to okno. Chwila zwątpienia – a
jeśli tata będzie się gniewać? Niemożliwe - okno lekko zadrżało. Nikt nawet się nie
zorientuje - właściwie otworzyło się
samo. Będą mu tylko dziękować.
Jedynie płot zdawał się karcąco na
niego wskazywać powyginanymi palcami desek. Cicho zaskrzypiała furtka i chłopiec
znalazł się na drodze. Jak to dobrze, że już nie padało. Tosiek zdezorientowany
rozejrzał się. „Gdzie on mógł uciec?”, pomyślał.
Latarnie lunatycznie uśmiechały się do niego bladym światłem, tylko
nieliczne zapuszczały się aż tutaj, tak daleko od centrum miasta. „Tam na pewno
by nie poszedł”. Tosiek doskonale wiedział, że Dziadek nie lubił tłumów, zgiełku
i spalin. Chłopiec wybrał więc błotnistą ścieżkę prowadzącą do lasu. Wokół
świat parował po ulewie, stopniowo zakrywał się mlecznym całunem mgły.
Gdy zagłębił się w gęstwiny, krzywe sylwetki drzew złowrogo pochylały się
nad nim. Wiatr szeptał tajemniczo, ale Tosiek się nie bał. Znał las lepiej niż własne
kieszenie. Przychodziły mu do głowy miejsca, w których mógłby się ukryć, ale
nie mógł się zdecydować na żadne. Niepokoił się, zagajnik właściwie niedługo
się skończy, a po Dziadku ani śladu.
W pewnym momencie drzewa się przerzedziły. Wokół zaczęły wyrastać
srebrne, księżycowe promyki, w prostych kreskach pnące się w górę, oświetlając
ścieżkę, wijącą się wciąż i wciąż wśród trawy. Zmęczony Tosiek zaczynał się już
niecierpliwić. Zaczął się obawiać czy przypadkiem jednak się nie zgubił.
Podobno za lasem była polana, niewielka, lecz magiczna. Słyszał o niej wiele
opowieści. Może Dziadek udał się właśnie tam?
W końcu odnalazł ową łąkę. Na środku wznosił się wysoki na kilka metrów,
zielony żywopłot, ogradzający kwadratową przestrzeń - rajski ogród - jak mówiono. Zdziwił go panujący tu ruch. Ciągle
pojawiały się nowe sylwetki, wychodzące z różnych stron lasu. Wszyscy kierowali
się ku bramie, złotej i wspaniałej, gdzie przy wejściu stał tajemniczy klucznik,
który rozmawiał z każdą nadchodzącą osobą.
Chłopczyk podkradł się powoli. „Dobry wieczór!”, mówi w końcu nieśmiało,
podchodząc do klucznika. „Kim pan jest?”, cicho pyta, bezwiednie zatapiając
malutką dłoń w zielonym murze liści i kłujących gałązek. „Witam!”, nieznajomy
ma głos dostojny i doniosły. „Jam jest święty Piotr”. Co chwilę w zabawnym
geście poprawia bródkę, wąsy i brudne okulary.
– Czy pan tu pilnuje?
– Tak.
– A widział pan mojego Dziadka? – pyta Tosiek niecierpliwie i szybko, nie
mogąc powstrzymać drżenia głosu.
– Tak, nawet z nim rozmawiałem – spokojnie odpowiada święty Piotr, tak
jakby to było zupełnie naturalne.
– Proszę powiedzieć dokąd poszedł?
– Do ogrodu, za tę bramę – wyjaśnił niezwykły klucznik, wskazując na
złote drzwi, zaś na twarzy chłopca pojawia się ulga. Szybko jednak znika. – Ale
ty, mój drogi, nie możesz tam wejść. Nie teraz.
– Proszę mnie wpuścić – zaczyna Tosiek. – Szukam go. W domu wszyscy za
nim tęsknią.
– Przykro mi, ale nie wolno ci tam wejść. A teraz wybacz, muszę zająć się
pozostałymi gośćmi. – Święty Piotr zbywa go, tajemniczo się uśmiechając i
witając z grupką, która właśnie przyszła z przeciwległej strony polany.
Po chwili następuje zamieszanie, jakieś pretensje, niedopowiedzenia, nie
wszyscy mogą wejść. „Jak to, przecież są przyjaciółmi!”, zdenerwowani otaczają świętego Piotra, są
młodzi i głośni. Pierwsza wchodzi dziewczyna, drugiej nie wolno, ma zawrócić. Brama
pomału się zamyka, blaskiem kusi zdezorientowanego Tośka. Tam jest przecież
Dziadek, wejdzie na chwilę, a klucznik nawet tego nie zauważy. W końcu się decyduje.
W blednącej, zaciskającej się szczelinie znika zapomniany chłopczyk, za plecami
świętego Piotra przeciska się do rajskiego ogrodu.
***
Tata Tośka nie mógł zasnąć, choć cały dom był pogrążony w spokoju nocy.
Wreszcie deszcz ustał, monotonne krople przestały się obijać o dachówki,
powietrze się oczyściło, on jednak dalej nie mógł spać. Niepokoił się, a
stłumiony trzask furtki, ledwo dosłyszalne westchnie płotu, tylko spotęgowały
jego obawy. Wyczuwał, że coś się stało.
Właściwie to mogło być wszystko,
zabłąkany kot, wiatr. Możliwe też, że się przesłyszał. Na wszelki wypadek jednak
postanowił sprawdzić. W zupełnej ciszy udał się do pokoju Tośka. Przez uchylone
drzwi zajrzał do środka, łóżko było puste. Obawy okazały się być słuszne.
Nie zastanawiając się, nie tracąc
chwili, wybiegł pośpiesznie, trzaskając furtką. Bez wahania podążył tą samą,
błotnistą ścieżką. W lesie drzewa przeświecały srebrnym blaskiem, bladym
strachem o syna. Każdy trzask gałęzi, szum i poruszenie w oddali przywodziły na
myśl jedynie troskę i bezsłowną prośbę, żeby to był on.
Wędrował długo, maszerując i biegnąc
na zmianę. Wraz z utratą sił fizycznych, tracił też nadzieję. Po długim poszukiwaniu syna, ojciec natknął
się na magiczną polanę. A na niej tajemniczy, wysoki żywopłot, złotą bramę i
niezwykłego klucznika.
„Stała się zła rzecz”, smutno
powitał go święty Piotr. „Dobrze, że pan przyszedł, musimy wejść po chłopca do
środka”. Tata Tośka, wciąż milcząc, niepewnie spojrzał w brudne okulary
niezwykłego stróża. Tyle lat doświadczenia, pierwszy raz przydarzyła mu się tak
haniebna wpadka. Klucznik nie przestaje się tłumaczyć, a w starczej ręce drży mu
potężny klucz. Po chwili przekręca go w zamku. „Proszę mnie dobrze zrozumieć”, mówi
popychając ciężkie drzwi. „Nie wchodzi się do raju ot tak”. Obaj w końcu
znikają za złotą bramą, by w magicznym ogrodzie odnaleźć małego chłopca. A
brama raju pierwszy raz od dwóch tysięcy lat zostaje opuszczona i niepilnowana.
***
Ogród był wspaniały, ale nie dla Tośka. Okazał się większy niż wywnioskował
z kształtu żywopłotu. I choć wiele razy słyszał opowieści o raju, obraz który
zastał za bramą przeszedł jego wszelkie oczekiwania. Ale chłopczyk wiedział, że
to rodzaj testu. Że wszystkie te magiczne fontanny, suto zastawione stoły,
pachnące sady chciały go tylko odwieść od znalezienia Dziadka.
Czuł się jak intruz. Nie pasował
tu, wszyscy niepewnie spoglądali i wytykali go palcami. Gdy przechodził obok
rozśpiewanych grupek, nagle milkli. „Ja tylko na chwilę, zaraz stąd uciekam!”,
próbował tłumaczyć, nikt jednak go nie słuchał. „Czy widzieliście może mojego
Dziadka?”, pytał, ale nie chcieli odpowiadać.
Nie mógł się rozpraszać, ani dać zwieść przyjemnościom, które zewsząd
wabiły. Najważniejsze było odnaleźć Dziadka. Nie wiedział, dokąd ma iść. Błądził
po bezkresnym ogrodzie, wołając i krzycząc, jednak nigdzie nie mógł liczyć na
najmniejszą choćby wskazówkę. Tracił już nadzieję, gdy z daleka dostrzegł mężczyznę
przygrabionego nad partią szachów. Grał sam, tak jak zawsze.
Dziadek! Tosiek nie wierzył, że się udało. Podbiegł do niego i usiadł po
drugiej stronie szachowego stołu. „Przyszedłbym wcześniej”, zaczyna tłumaczyć, „ale
padał deszcz”. Dziadek wreszcie spojrzał na chłopczyka, ma smutne oczy. Odkłada
na bok uniesioną figurę.
– Bardzo źle się stało, że tu przyszedłeś – wreszcie mówi.
– Nie cieszysz się, że cię znalazłem? – pyta zawiedziony Tosiek. Starszy
mężczyzna wstaje od stołu i podchodzi, by usiąść obok chłopca.
– Wiesz, jestem jednocześnie dumny i zły. Naprawdę myślałem, że tym razem
mnie nie znajdziesz – powiedział spokojnie, patrząc w dal, rozpoznając
sylwetki, które pojawiły się na horyzoncie.
***
Zguba widział jak Tosiek wykrada się
z domu. Po krótkiej chwili wahania postanowił ruszyć za nim. Wytrwale go gonił,
niestety, mimo iż bardzo się starał, nie mógł nadążyć za chłopcem, ponieważ
zdany był jedynie na wolne, niezgrabne kicanie. Z tego też powodu minął go po
drodze ojciec niesfornego dziecka. Nie zauważył jednak białego królika i omal
go nie rozdeptał, biegnąc dalej.
Dzielne zwierzę domyśliło się, gdzie
się wszyscy udali. O magicznej polanie w lesie słyszał chyba każdy, nawet zwykły
królik, taki jak on. Wytrwały Zguba w końcu dokicał do zielonego żywopłotu.
Osamotniona brama była zamknięta. Przed nią rosła coraz większa kolejka
niecierpliwie oczekująca świętego Piotra.
Jego przyjaciele zapewne weszli do środka, stwierdził błyskotliwie królik.
Postanowił więc przegryźć się przez smaczny, zielony płot i odnaleźć
wszystkich, bo, o ile się dobrze domyślał, wpakowali się w duże tarapaty.
Gdy odnalazł całą czwórkę, na dobre
trwała głośna dyskusja. Chłopczyk siedział wraz z Dziadkiem przy stole
szachowym, a nad nimi święty Piotr żywo i gwałtownie gestykulował, tłumaczył
coś, co chwilę poprawiając brudne okulary.
– Stała się rzecz nieodwołalna. Nie można wejść do raju ot tak, a potem
po prostu sobie wyjść, wrócić do domu. Jeden z was będzie musiał zostać już
tutaj na zawsze.
– Z Dziadkiem? – spytał zdziwiony chłopak. Posmutniał, był bliski płaczu.
I choć mało rozumiał, wiedział, że źle zrobił, nie słuchając ojca. – A tak się
starałem, ja naprawdę chciałem zrobić wszystkim rano niespodziankę.
– Tośku, przecież powtarzałem ci tyle razy, że nie wolno nam szukać tych,
którzy odeszli – smutno zaczął ojciec.
– Przestań karcić chłopaka – przerwał Dziadek, surowo patrząc na syna. –
Sam nie byłeś lepszy w jego wieku. Przecież on nawet nie rozumie, co się
dzieje.
– Proszę się postawić w naszej sytuacji – kontynuował niewzruszony święty
Piotr. – Suma dusz w raju musi się zgadzać. I tak robimy wyjątek ze względu na dzieciaka…
– Tak – zgodził się ojciec, przyjmując oficjalny, ponury ton. – Ja
zostaję. Tośku! – Nagle zwrócił się do chłopca, kucając naprzeciw niego. – Wrócisz
do domu. Trafisz, prawda?
– Jedno serce więcej przestanie dziś bić – patetycznie powiedział stary
klucznik, krzyżując ręce na piersi. – A więc zdecydowaliście?
– Weźcie moje! – Spod stołu doszedł ich piskliwy głos.
– Zgubo! – krzyknął uradowany
widokiem królika chłopczyk.
– Jeszcze jeden? – Załamał ręce święty Piotr.
– Tego chyba nie przewidzieliście, co? – ironicznie zauważył Zguba.
– To już przechodzi ludzkie pojęcie! – Zbulwersowany święty zaczął się łapać
za głowę, częściej i gwałtowniej poprawiać okulary. – Urządziliście sobie z raju
jakiś hotel, a teraz macie jeszcze czelność się targować!
– Tośku, słuchaj! – Zguba wskoczył chłopczykowi na kolana i zaczął
tłumaczyć. – Wróć teraz do domu z tatą, a gdy jutro rano się obudzisz, wspomnij
starego przyjaciela. A teraz zostawcie nas samych, ja sobie pogadam z tym
sztywniakiem. – Biały królik nagle zeskoczył na ziemię i zadzierając wysoko
głowę, spojrzał na świętego Piotra. – Poza tym, podoba mi się tutaj.
– Wypraszam sobie. – Chłopiec usłyszał jeszcze ostatnie słowa świętego
Piotra, odchodząc z tatą. W mocnym uścisku czuł się bezpieczny, senny i smutny.
Tak, szkoda było mu Zguby. Powieki zdawały się być coraz cięższe, schowany w
ramionach ojca spojrzał ostatni raz za siebie, zobaczył siedzących przy
szachach białego królika i Dziadka. I raj stanowiący tło ich niezwykłej
potyczki.
***
Przez otwarte okno do pokoju
wkradało się świeże, wciąż wilgotne powietrze. Obudziło Tośka, delikatnie go
drażniąc, przypominając, że przecież już nie pada. Usiadł na łóżku, przetarł
oczy, pomału powróciła pamięć poprzedniej nocy. A może sen? Obok poduszki leżał
biały królik. Gdy delikatnie go chwycił, okazał się być jedynie pluszową
zabawką. Spróbował jeszcze się wsłuchać w bijące, rytmiczne pulsowanie. Nie
znalazł jednak króliczego serca.
Michał Erazmus
Michał Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz