Mars i Sawa
„Miło cię
widzieć.”
Neon
na Moście Gdańskim w Warszawie
Chciała
być tylko mądra, piękna i bogata. I serio się starała. Kiedy Sawa przyjechała
do tego miasta, wydawało jej się, że Pałac Kultury to rakieta, która zabierze
ją w kosmos. Myślała, że dotknie gwiazd, będzie błyszczeć jak Słońce, zasiedli z
kimś Marsa. A więc kilka lat temu wysiadła z pociągu w tym obcym i szarym
mieście, Pałac Kultury świecił się jak w Ameryce na kolorowym kosmodromie, weszła
do środka i pojechała na samą górę. Wystrzeliła. No i Houston mamy problem, bo
na samej górze wciąż była za mała. Nabrała za to trochę gwiazd do wiaderka z
wodą, zaniosła do swojej małej kawalerki i rozlała na suficie. Serio się
starała, ale cały czas była tylko inteligentna, miła i ambitna.
Minęło kilka lat i nic się nie
zmieniło. W Wiśle kąpały się akurat gwiazdy, Sawa lubiła je podglądać, patrzeć, jak
nagie migoczą w ciemnej, nocnej wodzie. Odsłaniały wszystko, zupełnie jak jej
spódniczka. W oddali wibrował jeden z tych modnych klubów na plaży, w krzakach
ludzie bawili się w zwierzęta, nad głową most przywitał się na niebiesko: miło
cię widzieć. Usiadła na piasku, oparła nogi na Księżycu, zapaliłaby papierosa,
gdyby miała i nie była sama. Postanowiła przeczekać na plaży do wschodu słońca,
a potem na jednym z dachów tego miasta zjeść śniadanie, na które nie byłoby ją
stać.
Po
drugiej stronie rzeki światło z barek i barków wylewało się do wody,
zanieczyszczało czarną kipiel i wzburzało fale, nie pozwalało zasnąć potworom.
Bestie drzemią w nas i tuż pod powierzchnią. I pięknie śpiewają. Sawie w głowie
szumiały fale i alkohol i już nie była pewna, co to za przebój. Głos jak
Madonna, muzyka jak Lady Gaga. Rzeczny koncert zaczął bić pianę u brzegu jej
stóp jak jakiś fetyszysta. Przestraszyła się i już prawie postanowiła nie pić
więcej, kiedy w wodzie coś zaczęło błyszczeć jak na śniadaniu u Tiffany’ego. Czy
to złota rybka?
Kiedy skończyła śpiewać swoją smutną
piosenkę, wyszła na brzeg i usiadła obok Sawy. Miała włosy mokre i czarne jak
rzeka nocą, usta bordowe jak plamy po winie i złote łuski. Sawa spytała się, czy
spełni jej trzy życzenia i powiedziała, że chce być tylko mądra, piękna i
bogata. Syrenka zapaliła papierosa i stwierdziła, że okej, w porządku, ale pod
jednym warunkiem: że Sawa zabierze ją do siebie. Syreni śpiew i cud nad Wisłą w
jednym.
Idą
więc do nowego mieszkania Sawy. Wyczarowały apartament na Powiślu z wielkim
oknem na świat, z wielkim tarasem i z innymi wielkimi rzeczami. Sawa na suficie
znowu będzie musiała rozlać trochę gwiazd, bo w tym mieście światło brudzi
nocne niebo. Noc jest skażona przez neony. Idą więc do nowego mieszkania przez
jasne jak dzień Powiśle, w bramach i podwórzach chłopcy grają w nocne gry w
podświetlanych butach, a dziewczynom świecą się majtki, gdy skaczą w ledową
gumę. Wszyscy zostawiają za sobą świetlny ślad, ogony jak jarzeniówki, są
Jasiem i Małgosią, a zamiast okruszków gubią światełka ze swoich telefonów. I Sawie
jest przykro, bo nie może przez to pokazać Syrence gwiazd. Ale Syrenka dobrze
zna wszystkie gwiazdy i chce już iść do domu, wziąć kąpiel, szybko, zanim zacznie
świtać.
Czyli Sawa staje się mądra, piękna i
bogata. I wciąż serio się stara. Robi karierę, świetnie wygląda bez fitnessów i
diet, dużo zarabia i inwestuje. Zostaje ideałem, nikt jej nie lubi, a gwiazdy
jej zazdroszczą. Wygodnie urządzają sobie z Syrenką mieszkanie, a na środku
salonu montują wielką wannę. Pomaga im złota rączka i spec od wszystkiego Stefan
Chałki.
Nazywa się Stefan Chałki jak ten
słynny naukowiec. Jest hydraulikiem z wykształceniem wyższym, studiował astrofizykę
i filozofię za granicą, został specjalistą od rur i równoległych wszechświatów.
Przychodzi do Sawy i Syrenki raz w tygodniu, by pomóc im w drobnych naprawach,
głównie zmienia pozycje wanny i łóżka. Za każdym razem wygłosi im też jakiś
wykład, zabawi rozmową. Lubi opowiadać na przykład o tym, że pod miastem ciągną
się tunele czasoprzestrzenne. Wchodzi się do jednej rury, a wychodzi z drugiej
w równoległym wszechświecie. Kanalizacja to nie żarty, skomplikowane połączenia
jak cząstki elementarne w atomach, tajemnicze komnaty, uwięzione księżniczki.
Podobno wszyscy hydraulicy spotykają się raz do roku w świątyni świętej Marii
Bros.
Miał włoskie wąsy, francuski język i
polskie ręce – prawdziwy światowiec. Poza tym nosił okulary i był samotnym,
niezrozumianym nerdem, chętnie więc odwiedzał dwie lokatorki wielkiego
apartamentu na Powiślu, bo liczył, że w którejś się zakocha, a przynajmniej
ożeni. Udowodnione jest jednak, że naukowcy nie potrafią podrywać, postanowił
więc nauczyć Syrenkę astrofizyki. Zachwycał się jej krzywiznami jak wykresami
funkcji falowych, przekonywał, że powinien też dotknąć, sprawdzić teorię
dualizmu korpuskularno-falowego, mówił czule i miło, że jej obojczyki to
horyzonty zdarzeń, ładne widoczki, landszafty na topografii jej kosmicznego
ciała, zarzekał się, że w celach badawczych chciałby stanąć na szczycie i
spojrzeć na nie z góry. Syrenka świetnie znała te numery i ostrzegała, że musi się
bardziej postarać, żeby nie uciekać potem szybciej niż światło z czarnej
dziury.
Sawa w tym czasie zaczęła błyszczeć
na mieście jak Słońce. Wystrzeliła po raz drugi i już myślała, że tym razem
wszystko pójdzie gładko, bo była najlepsza. Latała wysoko, no bo po co chodzić,
skoro można fruwać, dużo wyżej niż trzydzieści centymetrów ponad chodnikami. Była
prawie pewna, że jest dość wysoko, żeby dotknąć gwiazd. Ale myliła się. Nikt
nie lubi ideałów. Szeptali za jej plecami, wytykali palcami, pluli do drinków. Miało
być kosmicznie, miała się przechadzać po gwiezdnym lesie pełnym pięknych ludzi
i odkrywać z nimi nowe planety. Okazało się tymczasem, że nie są prawdziwe,
zwykła sztuczka, światełka udające gwiazdy. Było jej przykro, więc dla
towarzystwa zaczęła zabierać na imprezy Syrenkę.
Nie
było to dobrym pomysłem.
Syrenka
była najpiękniejszym stworzeniem na Ziemi. Ze swoimi włosami mokrymi i czarnymi
jak rzeka nocą, z bladą, prawie przezroczystą skórą pod którą można było
usłyszeć, że krew to fale, fale to flirt, a flirt to nie zdrada, z ustami które
są plamami po winie, bordo i pełnymi jak wiśnie pod koniec lata. Za dnia
wylegiwała się w wannie, pływała i odpoczywała w apartamencie na Powiślu, w
nocy zaś traciła ogon, znikały łuski i podbijała miasto. Ładne dziewczyny
zabierają czasem brzydkie koleżanki do klubu, mili panowie swojego mniej
przystojnego kolegę do baru, po to by błyszczeć na zasadzie kontrastu. I
właśnie dlatego nie było dobrym pomysłem zabieranie Syrenki na imprezy. Bo nikt
nie mógł się jej równać. Wszyscy nagle przestali zauważać Sawę, a biedna dziewczyna
wciąż nie wiedziała, jak znaleźć prawdziwe gwiazdy.
Syrenka wiedziała, ale nic nie
mówiła. Nie chciała zbyt szybko kończyć swojej przygody w tym wielkim mieście. I
dobrze się bawiła.
Tak minęło kilka miesięcy. Była już
jesień, a więc trochę chandra, głównie w żółcieniach i czerwieniach. Stefan
Chałki dokręcał jakąś rurę w wannie. W wannie kąpała się Syrenka i pachniała
rzeką. Leciała akurat reklama turystyki kosmicznej, NASA poszukuje chętnych do
zasiedlenia Marsa. I wtedy Syrenka, namydlając się obficie, wpada na pomysł
wyswatania Sawy i Stefana Chałki. Pyta się więc go czym prędzej, co o tym
myśli. Ten na to, zaglądając jej pod wodę, że mu bardzo miło i na pewno bardzo
fajnie z kimś takim zasiedlałoby się Marsa. Nawet mimo tego że Sawa to męskie
imię.
Sawa wraca z pracy i zaniepokojona
patrzy na knujących w jej mieszkaniu. Oznajmia, że wie o tym, że Sawa to męskie
imię. Ma piękny kołnierzyk pod samą szyję, choć piersi wciąż wychylają się i
mrugają spod koszuli, ma krawat dłuższych od waszych penisów, a jej pończochy
są z koronki do miłosierdzia bożego, żeby wam darować, panowie. Oprócz tego że
jest mądra, piękna i bogata, stała się teraz poważna, skończyła z używkami,
przestała słuchać elektro, przerzuciła się raczej na swing, dorosła i nie
interesują ją hydraulicy, wolałaby lekarza albo prawnika, lepiej prawnika, bo
lekarze robią z pielęgniarkami Bóg-wie-co na dyżurach.
Stefan Chałki to bardzo mądry
hydraulik i wcale się nie zraża. Oznajmia, że też lubi swing, zwłaszcza ten z
londyńskich łóżek z lat sześćdziesiątych. Syrenka za to stwierdza stanowczo, że
elektro jest super i puszcza Krystaliczne Zamki na cały regulator, bo zaczyna
się noc i czas znów podbić miasto. Smutno patrzy na kwantowego hydraulika i zauważa,
że nie ma już prawdziwych rybaków. Nikt już nie łowi na serio w Wiśle, nie ma
kogo bronić i po co plątać sieci. Nurkuje pod wodą i wynurza się tuż przy
Stefanie i jego rurze.
Ten
wskazuje na krzywy parkiet, mówi, że to czasoprzestrzeń zagina się w lejek i
spływam do pani środka ciężkości jak woda w wannie. Proszę powiedzieć, czy woda
aby nie za zimna, pozwoli pani, że sprawdzę, czy nie za gorąca, zanurzę tylko jakąś
z części swojego ciała, dla pani dobra. Syrenka kręci głową i mówi, że nici z
upiornego stanu splątania, bo właśnie wychodzi. I kiedy kosmiczny hydraulik przygląda
się wszystkim zakrzywieniom czasoprzestrzeni, Syrenka wstaje i mokra, pachnąca
rzeką, wychodzi z wody i jeszcze przez chwilę nago przechadza się po mieszkaniu.
Zostawia za sobą łuski i kałuże, w których odbijają się gwiazdy.
Stefan Chałki jest trochę w szoku i
traci gdzieś głowę. Zostaje sam na sam z Sawą. I znów próbuje, bo dusza
naukowca to dusza, która nigdy się nie poddaje. Nie jest jednak pewien, kogo
powinien podrywać, w sumie to nie ma nic przeciwko trójkątom, to takie piękne
figury geometryczne i przez pomyłkę komplementuje Syrenkę zamiast Sawy, a to
gapa. A wie pani, mam słabość do ryby z chałką. Moje ulubione danie wigilijne,
podobno w niewielu miejscach w tym kraju tak się jada. I niech pani sobie
pomyśli, ona ma łuski, ja jestem z Chałki, to byłby taki dobry związek, przeznaczenie.
Sawa odpowiada smacznego i żegna się z hydraulikiem, bo musi dogonić Syrenkę na
jednej z tych modnych piątkowych imprez.
Mija zima i wiosna znów zakwita
klubami i barami nad Wisłą. W wodzie dźwięk podróżuje szybciej, a więc rzeka
wibruje od elektro wylewającego się z głośników. Przeglądają się w niej neonowi
chłopcy i ledowe dziewczynki. Lepiej być ćmą barową, czy klubową wróżką? Skądś
dochodzi też zapach swingu, podnosi sukienki i rozpina guziki. A więc dla
każdego coś miłego w wiosenną, ciepłą noc. Do Sawy w odwiedziny przyjechały
koleżanki z rodzinnej miejscowości i bawią się właśnie raczej ponuro, bo jest z
nimi Syrenka i nie odpuszcza nikomu.
Sawa
wychowała się w Czarnej – małej miejscowości, gdzie miejskie światła nie
zanieczyszczają nieba, noc jest ciemniejsza, a gwiazdy lepiej widoczne. Świat
jest tam większy, jest czarną wklęsłością kosmicznej filiżanki, rozrasta się
stamtąd jak ciasto, pęcznieje i wybucha, od pępka rozrzucając wszechświat we
wszystkie strony. Podobno Bóg był kobietą i upiekł świat na deser. Sawa pamięta,
jak stała tam, w samym środku, czuła zapach tych wszystkich gwiazd rozsypanych
jak rodzynki w chałce i obiecała sobie, że wyruszy w podróż przez ten wielki
świat i spróbuje, jak smakują prawdziwe gwiazdy.
Mieszkała
z Syrenką już prawie rok, była mądra, piękna i bogata, ale wciąż nie wiedziała,
jak dosięgnąć gwiazd. Ucieszyła się więc na przyjazd koleżanek z Czarnej, miała
nadzieję, że pomogą jej złapać dystans, że przywiozą w słoiku odrobinę nocnego
nieba z rodzinnych stron. Znowu się pomyliła. Koleżanki z Czarnej były trochę
głupie, trochę ładne i bardzo proste. Myślały, że miasto to smutny potwór,
który jada na śniadania dziewczynki z chałką, że neony to kolorowe ciastka i
koniecznie chciały pić kawę w Starbucksie, bo słyszały, że dosypują do niej
narkotyków. Sawa pokazała im miasto, kilka sztuczek, a one naprawdę były jej
wdzięczne za pomoc. Nie miały wielkich planów i nie wróciły już nigdy do
Czarnej, powychodziły szybko za mąż za prawników i lekarzy, a potem żyły długo
i szczęśliwie, bo nie chciały być wcale mądre, piękne i bogate.
A
Sawa wciąż serio się starała, była najlepsza i szybko stała się jednym z tych
wiecznie smutnych i sfrustrowanych ideałów. Syrenka zabrała jej najlepszych
chłopaków, to ją wszyscy lubili i zapraszali. Kto by chciał zadawać się z
ideałem? W końcu Sawa stwierdziła, że ma dość, że miarka się przebrała i kazała
Syrence wrócić do rzeki, zapowiedziała, że wymontuje wannę i prosi, żeby
cofnęła jej trzy życzenia. W końcu nie jest prawdziwą złotą rybką. Nie chcę już
być mądra, piękna i bogata. Na to Syrenka, że już za późno, stało się i nie ma
co płakać nad rozlanymi gwiazdami, że im tutaj obu wygodnie i nie powinna narzekać.
A potem zanuciła pod nosem elektro i zanurzyła się w wannie.
Sawa jednak nie odpuściła, włączyła
jakiś swing na cały regulator i postanowiła przygotować romantyczną kolację dla
Stefana Chałki. Zaprosiła go na dziewiątą, zapaliła świece i nie tylko, nakryła
do stołu najlepszą bieliznę, kupiła dobre wino. Kosmiczny hydraulik nieco
speszony przyszedł pięć minut przed czasem, powiedział, że pięknie pachnie i pięknie
wygląda, chętnie by obliczył równanie Schrödingera pod jej sukienką. Zasiedli
do stołu i zjedli wspólnie smażoną Syrenkę z chałką.
Stefan
był zachwycony, w końcu ryba z chałką to jego ulubione danie, zdążył jeszcze
wymontować wannę po kolacji, kiedy okazało się, że po zjedzeniu syren ludziom
wyrastają płetwy, ich ciało pokrywa łuska, a za uszami pojawiają się skrzela.
Stefan Chałki musiał więc zamieszkać w rurach i od tej pory przemierza miasto
skomplikowanym system kanalizacji, czasem popływa w Wiśle, najczęściej jednak
ze swoimi wąsami udaje suma w Łazienkach. Przekonał się, że rury to naprawdę
drogi do równoległych wszechświatów, choć chyba ten w którym się znalazł, nie
był jego ulubionym.
Sawa natomiast po kolacji udała się
na jeden z mostów. Stanęła nad rzeką. Spojrzała najpierw w dół, świecił się pod
nią wielki napis „miło cię widzieć”. Wylewał neony do wody i pomalował na
niebiesko całą Sawę jak w kolorowance, smutnym jak blue monday filtrem na
instagramie. Spojrzała w górę, poszukała gwiazd. Powinny tam być! Skoczyła
wysoko, uniosła ręce i chciała się złapać, powinny tam być! A potem urosły jej
płetwy, niebieskie od neonów ciało pokryły łuski, za uszami pojawiły się
skrzela. Spadła z pluskiem do wody i została syreną.
Co
roku jakaś dziewczyna skacze do Wisły z mostu, na którym niebieski neon wita
nowoprzybyłe słowami: „miło cię widzieć”. Takie dziewczyny chcą być tylko
mądre, piękne i bogate, a wszystkie w końcu zostają syrenami. Warszawa to
miasto syren. Śpiewają spod wody swoją smutną piosenkę dla jej mieszkańców,
zazdroszczą im i kuszą. W nocy na brzegu Wisły obiecują kosmos, spełniają trzy
życzenia, ktoś bije brawo, fale swingują, neony migają w rytm elektro. Sawie
dobrze pod wodą, broni swojego miasta, zdarza się nawet, że wyjdzie na brzeg i
potańczy w którymś z klubów na plaży. Jej mokre włosy pachną wtedy rzeką i
rozlanymi gwiazdami, nad którymi nie ma już co płakać. Tylko czasem trochę
przykro, że nie udało się jej dotknąć gwiazd, jest pewna, że było blisko, tuż
tuż, zanim spadła do Wisły.
Szkoda
że z nikim nie zasiedliła Marsa.
Michał
Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz