niedziela, 16 października 2016

Mars i Sawa

Mars i Sawa

„Miło cię widzieć.”
Neon na Moście Gdańskim w Warszawie

Chciała być tylko mądra, piękna i bogata. I serio się starała. Kiedy Sawa przyjechała do tego miasta, wydawało jej się, że Pałac Kultury to rakieta, która zabierze ją w kosmos. Myślała, że dotknie gwiazd, będzie błyszczeć jak Słońce, zasiedli z kimś Marsa. A więc kilka lat temu wysiadła z pociągu w tym obcym i szarym mieście, Pałac Kultury świecił się jak w Ameryce na kolorowym kosmodromie, weszła do środka i pojechała na samą górę. Wystrzeliła. No i Houston mamy problem, bo na samej górze wciąż była za mała. Nabrała za to trochę gwiazd do wiaderka z wodą, zaniosła do swojej małej kawalerki i rozlała na suficie. Serio się starała, ale cały czas była tylko inteligentna, miła i ambitna.
            Minęło kilka lat i nic się nie zmieniło. W Wiśle kąpały się akurat gwiazdy, Sawa lubiła je podglądać, patrzeć, jak nagie migoczą w ciemnej, nocnej wodzie. Odsłaniały wszystko, zupełnie jak jej spódniczka. W oddali wibrował jeden z tych modnych klubów na plaży, w krzakach ludzie bawili się w zwierzęta, nad głową most przywitał się na niebiesko: miło cię widzieć. Usiadła na piasku, oparła nogi na Księżycu, zapaliłaby papierosa, gdyby miała i nie była sama. Postanowiła przeczekać na plaży do wschodu słońca, a potem na jednym z dachów tego miasta zjeść śniadanie, na które nie byłoby ją stać.
Po drugiej stronie rzeki światło z barek i barków wylewało się do wody, zanieczyszczało czarną kipiel i wzburzało fale, nie pozwalało zasnąć potworom. Bestie drzemią w nas i tuż pod powierzchnią. I pięknie śpiewają. Sawie w głowie szumiały fale i alkohol i już nie była pewna, co to za przebój. Głos jak Madonna, muzyka jak Lady Gaga. Rzeczny koncert zaczął bić pianę u brzegu jej stóp jak jakiś fetyszysta. Przestraszyła się i już prawie postanowiła nie pić więcej, kiedy w wodzie coś zaczęło błyszczeć jak na śniadaniu u Tiffany’ego. Czy to złota rybka?
            Kiedy skończyła śpiewać swoją smutną piosenkę, wyszła na brzeg i usiadła obok Sawy. Miała włosy mokre i czarne jak rzeka nocą, usta bordowe jak plamy po winie i złote łuski. Sawa spytała się, czy spełni jej trzy życzenia i powiedziała, że chce być tylko mądra, piękna i bogata. Syrenka zapaliła papierosa i stwierdziła, że okej, w porządku, ale pod jednym warunkiem: że Sawa zabierze ją do siebie. Syreni śpiew i cud nad Wisłą w jednym.
Idą więc do nowego mieszkania Sawy. Wyczarowały apartament na Powiślu z wielkim oknem na świat, z wielkim tarasem i z innymi wielkimi rzeczami. Sawa na suficie znowu będzie musiała rozlać trochę gwiazd, bo w tym mieście światło brudzi nocne niebo. Noc jest skażona przez neony. Idą więc do nowego mieszkania przez jasne jak dzień Powiśle, w bramach i podwórzach chłopcy grają w nocne gry w podświetlanych butach, a dziewczynom świecą się majtki, gdy skaczą w ledową gumę. Wszyscy zostawiają za sobą świetlny ślad, ogony jak jarzeniówki, są Jasiem i Małgosią, a zamiast okruszków gubią światełka ze swoich telefonów. I Sawie jest przykro, bo nie może przez to pokazać Syrence gwiazd. Ale Syrenka dobrze zna wszystkie gwiazdy i chce już iść do domu, wziąć kąpiel, szybko, zanim zacznie świtać.
            Czyli Sawa staje się mądra, piękna i bogata. I wciąż serio się stara. Robi karierę, świetnie wygląda bez fitnessów i diet, dużo zarabia i inwestuje. Zostaje ideałem, nikt jej nie lubi, a gwiazdy jej zazdroszczą. Wygodnie urządzają sobie z Syrenką mieszkanie, a na środku salonu montują wielką wannę. Pomaga im złota rączka i spec od wszystkiego Stefan Chałki.
            Nazywa się Stefan Chałki jak ten słynny naukowiec. Jest hydraulikiem z wykształceniem wyższym, studiował astrofizykę i filozofię za granicą, został specjalistą od rur i równoległych wszechświatów. Przychodzi do Sawy i Syrenki raz w tygodniu, by pomóc im w drobnych naprawach, głównie zmienia pozycje wanny i łóżka. Za każdym razem wygłosi im też jakiś wykład, zabawi rozmową. Lubi opowiadać na przykład o tym, że pod miastem ciągną się tunele czasoprzestrzenne. Wchodzi się do jednej rury, a wychodzi z drugiej w równoległym wszechświecie. Kanalizacja to nie żarty, skomplikowane połączenia jak cząstki elementarne w atomach, tajemnicze komnaty, uwięzione księżniczki. Podobno wszyscy hydraulicy spotykają się raz do roku w świątyni świętej Marii Bros.
            Miał włoskie wąsy, francuski język i polskie ręce – prawdziwy światowiec. Poza tym nosił okulary i był samotnym, niezrozumianym nerdem, chętnie więc odwiedzał dwie lokatorki wielkiego apartamentu na Powiślu, bo liczył, że w którejś się zakocha, a przynajmniej ożeni. Udowodnione jest jednak, że naukowcy nie potrafią podrywać, postanowił więc nauczyć Syrenkę astrofizyki. Zachwycał się jej krzywiznami jak wykresami funkcji falowych, przekonywał, że powinien też dotknąć, sprawdzić teorię dualizmu korpuskularno-falowego, mówił czule i miło, że jej obojczyki to horyzonty zdarzeń, ładne widoczki, landszafty na topografii jej kosmicznego ciała, zarzekał się, że w celach badawczych chciałby stanąć na szczycie i spojrzeć na nie z góry. Syrenka świetnie znała te numery i ostrzegała, że musi się bardziej postarać, żeby nie uciekać potem szybciej niż światło z czarnej dziury.
            Sawa w tym czasie zaczęła błyszczeć na mieście jak Słońce. Wystrzeliła po raz drugi i już myślała, że tym razem wszystko pójdzie gładko, bo była najlepsza. Latała wysoko, no bo po co chodzić, skoro można fruwać, dużo wyżej niż trzydzieści centymetrów ponad chodnikami. Była prawie pewna, że jest dość wysoko, żeby dotknąć gwiazd. Ale myliła się. Nikt nie lubi ideałów. Szeptali za jej plecami, wytykali palcami, pluli do drinków. Miało być kosmicznie, miała się przechadzać po gwiezdnym lesie pełnym pięknych ludzi i odkrywać z nimi nowe planety. Okazało się tymczasem, że nie są prawdziwe, zwykła sztuczka, światełka udające gwiazdy. Było jej przykro, więc dla towarzystwa zaczęła zabierać na imprezy Syrenkę.
Nie było to dobrym pomysłem.
Syrenka była najpiękniejszym stworzeniem na Ziemi. Ze swoimi włosami mokrymi i czarnymi jak rzeka nocą, z bladą, prawie przezroczystą skórą pod którą można było usłyszeć, że krew to fale, fale to flirt, a flirt to nie zdrada, z ustami które są plamami po winie, bordo i pełnymi jak wiśnie pod koniec lata. Za dnia wylegiwała się w wannie, pływała i odpoczywała w apartamencie na Powiślu, w nocy zaś traciła ogon, znikały łuski i podbijała miasto. Ładne dziewczyny zabierają czasem brzydkie koleżanki do klubu, mili panowie swojego mniej przystojnego kolegę do baru, po to by błyszczeć na zasadzie kontrastu. I właśnie dlatego nie było dobrym pomysłem zabieranie Syrenki na imprezy. Bo nikt nie mógł się jej równać. Wszyscy nagle przestali zauważać Sawę, a biedna dziewczyna wciąż nie wiedziała, jak znaleźć prawdziwe gwiazdy.
            Syrenka wiedziała, ale nic nie mówiła. Nie chciała zbyt szybko kończyć swojej przygody w tym wielkim mieście. I dobrze się bawiła.
            Tak minęło kilka miesięcy. Była już jesień, a więc trochę chandra, głównie w żółcieniach i czerwieniach. Stefan Chałki dokręcał jakąś rurę w wannie. W wannie kąpała się Syrenka i pachniała rzeką. Leciała akurat reklama turystyki kosmicznej, NASA poszukuje chętnych do zasiedlenia Marsa. I wtedy Syrenka, namydlając się obficie, wpada na pomysł wyswatania Sawy i Stefana Chałki. Pyta się więc go czym prędzej, co o tym myśli. Ten na to, zaglądając jej pod wodę, że mu bardzo miło i na pewno bardzo fajnie z kimś takim zasiedlałoby się Marsa. Nawet mimo tego że Sawa to męskie imię.
            Sawa wraca z pracy i zaniepokojona patrzy na knujących w jej mieszkaniu. Oznajmia, że wie o tym, że Sawa to męskie imię. Ma piękny kołnierzyk pod samą szyję, choć piersi wciąż wychylają się i mrugają spod koszuli, ma krawat dłuższych od waszych penisów, a jej pończochy są z koronki do miłosierdzia bożego, żeby wam darować, panowie. Oprócz tego że jest mądra, piękna i bogata, stała się teraz poważna, skończyła z używkami, przestała słuchać elektro, przerzuciła się raczej na swing, dorosła i nie interesują ją hydraulicy, wolałaby lekarza albo prawnika, lepiej prawnika, bo lekarze robią z pielęgniarkami Bóg-wie-co na dyżurach.
            Stefan Chałki to bardzo mądry hydraulik i wcale się nie zraża. Oznajmia, że też lubi swing, zwłaszcza ten z londyńskich łóżek z lat sześćdziesiątych. Syrenka za to stwierdza stanowczo, że elektro jest super i puszcza Krystaliczne Zamki na cały regulator, bo zaczyna się noc i czas znów podbić miasto. Smutno patrzy na kwantowego hydraulika i zauważa, że nie ma już prawdziwych rybaków. Nikt już nie łowi na serio w Wiśle, nie ma kogo bronić i po co plątać sieci. Nurkuje pod wodą i wynurza się tuż przy Stefanie i jego rurze.
Ten wskazuje na krzywy parkiet, mówi, że to czasoprzestrzeń zagina się w lejek i spływam do pani środka ciężkości jak woda w wannie. Proszę powiedzieć, czy woda aby nie za zimna, pozwoli pani, że sprawdzę, czy nie za gorąca, zanurzę tylko jakąś z części swojego ciała, dla pani dobra. Syrenka kręci głową i mówi, że nici z upiornego stanu splątania, bo właśnie wychodzi. I kiedy kosmiczny hydraulik przygląda się wszystkim zakrzywieniom czasoprzestrzeni, Syrenka wstaje i mokra, pachnąca rzeką, wychodzi z wody i jeszcze przez chwilę nago przechadza się po mieszkaniu. Zostawia za sobą łuski i kałuże, w których odbijają się gwiazdy.
            Stefan Chałki jest trochę w szoku i traci gdzieś głowę. Zostaje sam na sam z Sawą. I znów próbuje, bo dusza naukowca to dusza, która nigdy się nie poddaje. Nie jest jednak pewien, kogo powinien podrywać, w sumie to nie ma nic przeciwko trójkątom, to takie piękne figury geometryczne i przez pomyłkę komplementuje Syrenkę zamiast Sawy, a to gapa. A wie pani, mam słabość do ryby z chałką. Moje ulubione danie wigilijne, podobno w niewielu miejscach w tym kraju tak się jada. I niech pani sobie pomyśli, ona ma łuski, ja jestem z Chałki, to byłby taki dobry związek, przeznaczenie. Sawa odpowiada smacznego i żegna się z hydraulikiem, bo musi dogonić Syrenkę na jednej z tych modnych piątkowych imprez.
            Mija zima i wiosna znów zakwita klubami i barami nad Wisłą. W wodzie dźwięk podróżuje szybciej, a więc rzeka wibruje od elektro wylewającego się z głośników. Przeglądają się w niej neonowi chłopcy i ledowe dziewczynki. Lepiej być ćmą barową, czy klubową wróżką? Skądś dochodzi też zapach swingu, podnosi sukienki i rozpina guziki. A więc dla każdego coś miłego w wiosenną, ciepłą noc. Do Sawy w odwiedziny przyjechały koleżanki z rodzinnej miejscowości i bawią się właśnie raczej ponuro, bo jest z nimi Syrenka i nie odpuszcza nikomu.
Sawa wychowała się w Czarnej – małej miejscowości, gdzie miejskie światła nie zanieczyszczają nieba, noc jest ciemniejsza, a gwiazdy lepiej widoczne. Świat jest tam większy, jest czarną wklęsłością kosmicznej filiżanki, rozrasta się stamtąd jak ciasto, pęcznieje i wybucha, od pępka rozrzucając wszechświat we wszystkie strony. Podobno Bóg był kobietą i upiekł świat na deser. Sawa pamięta, jak stała tam, w samym środku, czuła zapach tych wszystkich gwiazd rozsypanych jak rodzynki w chałce i obiecała sobie, że wyruszy w podróż przez ten wielki świat i spróbuje, jak smakują prawdziwe gwiazdy.
Mieszkała z Syrenką już prawie rok, była mądra, piękna i bogata, ale wciąż nie wiedziała, jak dosięgnąć gwiazd. Ucieszyła się więc na przyjazd koleżanek z Czarnej, miała nadzieję, że pomogą jej złapać dystans, że przywiozą w słoiku odrobinę nocnego nieba z rodzinnych stron. Znowu się pomyliła. Koleżanki z Czarnej były trochę głupie, trochę ładne i bardzo proste. Myślały, że miasto to smutny potwór, który jada na śniadania dziewczynki z chałką, że neony to kolorowe ciastka i koniecznie chciały pić kawę w Starbucksie, bo słyszały, że dosypują do niej narkotyków. Sawa pokazała im miasto, kilka sztuczek, a one naprawdę były jej wdzięczne za pomoc. Nie miały wielkich planów i nie wróciły już nigdy do Czarnej, powychodziły szybko za mąż za prawników i lekarzy, a potem żyły długo i szczęśliwie, bo nie chciały być wcale mądre, piękne i bogate.
A Sawa wciąż serio się starała, była najlepsza i szybko stała się jednym z tych wiecznie smutnych i sfrustrowanych ideałów. Syrenka zabrała jej najlepszych chłopaków, to ją wszyscy lubili i zapraszali. Kto by chciał zadawać się z ideałem? W końcu Sawa stwierdziła, że ma dość, że miarka się przebrała i kazała Syrence wrócić do rzeki, zapowiedziała, że wymontuje wannę i prosi, żeby cofnęła jej trzy życzenia. W końcu nie jest prawdziwą złotą rybką. Nie chcę już być mądra, piękna i bogata. Na to Syrenka, że już za późno, stało się i nie ma co płakać nad rozlanymi gwiazdami, że im tutaj obu wygodnie i nie powinna narzekać. A potem zanuciła pod nosem elektro i zanurzyła się w wannie.
            Sawa jednak nie odpuściła, włączyła jakiś swing na cały regulator i postanowiła przygotować romantyczną kolację dla Stefana Chałki. Zaprosiła go na dziewiątą, zapaliła świece i nie tylko, nakryła do stołu najlepszą bieliznę, kupiła dobre wino. Kosmiczny hydraulik nieco speszony przyszedł pięć minut przed czasem, powiedział, że pięknie pachnie i pięknie wygląda, chętnie by obliczył równanie Schrödingera pod jej sukienką. Zasiedli do stołu i zjedli wspólnie smażoną Syrenkę z chałką.
Stefan był zachwycony, w końcu ryba z chałką to jego ulubione danie, zdążył jeszcze wymontować wannę po kolacji, kiedy okazało się, że po zjedzeniu syren ludziom wyrastają płetwy, ich ciało pokrywa łuska, a za uszami pojawiają się skrzela. Stefan Chałki musiał więc zamieszkać w rurach i od tej pory przemierza miasto skomplikowanym system kanalizacji, czasem popływa w Wiśle, najczęściej jednak ze swoimi wąsami udaje suma w Łazienkach. Przekonał się, że rury to naprawdę drogi do równoległych wszechświatów, choć chyba ten w którym się znalazł, nie był jego ulubionym.
            Sawa natomiast po kolacji udała się na jeden z mostów. Stanęła nad rzeką. Spojrzała najpierw w dół, świecił się pod nią wielki napis „miło cię widzieć”. Wylewał neony do wody i pomalował na niebiesko całą Sawę jak w kolorowance, smutnym jak blue monday filtrem na instagramie. Spojrzała w górę, poszukała gwiazd. Powinny tam być! Skoczyła wysoko, uniosła ręce i chciała się złapać, powinny tam być! A potem urosły jej płetwy, niebieskie od neonów ciało pokryły łuski, za uszami pojawiły się skrzela. Spadła z pluskiem do wody i została syreną.
Co roku jakaś dziewczyna skacze do Wisły z mostu, na którym niebieski neon wita nowoprzybyłe słowami: „miło cię widzieć”. Takie dziewczyny chcą być tylko mądre, piękne i bogate, a wszystkie w końcu zostają syrenami. Warszawa to miasto syren. Śpiewają spod wody swoją smutną piosenkę dla jej mieszkańców, zazdroszczą im i kuszą. W nocy na brzegu Wisły obiecują kosmos, spełniają trzy życzenia, ktoś bije brawo, fale swingują, neony migają w rytm elektro. Sawie dobrze pod wodą, broni swojego miasta, zdarza się nawet, że wyjdzie na brzeg i potańczy w którymś z klubów na plaży. Jej mokre włosy pachną wtedy rzeką i rozlanymi gwiazdami, nad którymi nie ma już co płakać. Tylko czasem trochę przykro, że nie udało się jej dotknąć gwiazd, jest pewna, że było blisko, tuż tuż, zanim spadła do Wisły.
Szkoda że z nikim nie zasiedliła Marsa.


Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz