Bordo
5
Wszystkie
postacie i przygody nie są fikcyjne i wydarzyły się na serio. No, prawie…
Dobrze,
że moi znajomi z Bordeaux nie znają polskiego, bo miałbym kłopoty.
Kupujesz lodówkę, bo jesteś już duży, powiedział
mi Wielki Murzyn. Nie mieścił się w drzwiach i z politowaniem patrzył na
futrynę. A ja wcale nie byłem pewien, czy to groźba czy oferta. Simon zajmował
się lodówkami od zawsze, wszyscy mi go polecali i zapewniali, że załatwi mi to,
czego potrzebuję. Mieszkałem w Bordo od trzech dni i wciąż nie miałem lodówki.
Wydawało mi się wtedy, że już bardziej dorosłym nie da się być, a lodówka na
zawsze miała się stać symbolem dorosłości. 241543903
– zadzwoniłem do Simona, a ten już po chwili stał przed moimi drzwiami i
rozważał wygięcie futryny jak czasoprzestrzeni.
Mija
kolejne pięć minut i siedzę na tylnym siedzeniu w samochodzie z Simonem i z
jego równie wielkim kolegą. Auto w wersji coupé
jest zbyt małe, by nas pomieścić, więc łamiemy prawa fizyki klasycznej i
prawdopodobnie podróżujemy w kilku wymiarach jednocześnie. Nawet nie zdążyłem
zauważyć, co to za marka samochodu. Nie mam również pojęcia, z kim i gdzie dokładnie
jadę i zastanawiam się, czy za chwilę sam nie zostanę sobą w wersji coupé – bez nerek i godności w ciemnym
lesie. Simon, kierując, nie przejmuje się drogą, odwraca się do mnie i mówi, że
to będzie magiczna lodówka. I do tego bardzo tania. Uśmiecham się niepewnie i
pytam, jak ją zmieścimy w tym wielkim jak oni wozie. Samochód wciąż prowadzi
się sam, a lodówkowy handlarz wyjaśnia: Simon zawsze daje radę. Bien.
Tymczasem
odwraca się też jego kolega, a ja zaczynam się czuć jak w „Pulp Fiction” na tylnym siedzeniu. Drugi z moich nowych przyjaciół
jest równie czarny i orientuję się, że należy do ruchu SAPE, czyli ma dobry
gust i jest eleganckim człowiekiem. Ma na sobie kapelusz Napoleona, marynarkę w
kółko i krzyżyk, niebieskie kanty i krawaty, a na dłoniach roztopione złoto.
Słyszałem o nim, podobno rozpuszcza je w wannie jak czekoladę. Oznajmia zadowolony,
że wiele wie o Polakach, że to my z Niemcami rozpętaliśmy II wojnę światową.
Miał też dziewczynę Polkę, była wspaniała jak okulary Diora w słoneczny
poranek. Niestety gdzieś mu przepadła, nazywała się Laura Palmer – pyta się, czy
może znam. Tłumaczę więc, że zarówno imię Laura, jak i nazwisko Palmer są
bardzo pospolite w moim kraju, a więc owszem, znam, nawet kilka. I że wszystkie
są wspaniałe jak zupa Chanel numer 5 albo jak a damn fine cup of coffee!
Dojeżdżamy do
miasteczka studenckiego, które serio wygląda jak Twin Peaks. Zatrzymujemy się
przed wielkim molochem, wysiadamy i potwór nas połyka. Na ostatnim piętrze jest
tylko jedno mieszkanie, nawet nie pukamy. Witamy się ze Smutnym Murzynem, który
ma łzy w oczach i oznajmia, że jednak nie odda lodówki. Rozmyślił się i
twierdzi, że w środku jest jego ukochana. Moi wielcy przyjaciele tylko groźnie
patrzą, a potem długo się śmieją i przekonują, że wszystkie z czasem uciekają.
Otwierają lodówkę, żeby mi pokazać, że jest jak nowa i lśni w środku, a ja mam
wrażenie, że wewnątrz ktoś śpiewa „Tous
les mêmes”, orientują się i szybko ją zamykają, Stromae urywa w pół zdania.
Zgadzam się,
przybijam z każdym dwie piątki i kupuję lodówkę.
Simon znosi ją
sam, bo Simon zawsze daje radę. Bien.
Pakujemy ją do miniaturowego bagażnika, którego jednak nie da się teraz
zamknąć. Czarny Napoleon oferuje, że może na niej usiąść i pilnować w czasie
jazdy. Uznajemy, że to świetny pomysł i ruszamy. A ja stwierdzam, że czuję się
jednak jak autostopowicz w „Las Vegas
Parano” i wiem, że czeka nas zaraz podróż przez kraj nietoperzy.
Jestem
teraz na siedzeniu pasażera i to dużo gorzej, bo wyraźnie widzę, że lodówkowy
czarodziej nie ma pojęcia, jak prowadzić samochód. Myli pedały, przejeżdżamy na
rondzie w lewo, bo tak bliżej, mruga do mnie, a potem odrywa ręce od kierownicy
i wystrzeliwujemy w kosmos. Cały czas coś mówi. Przekonuje mnie, zupełnie jakbym
jeszcze nic nie kupił i mógł się rozmyślić.
Jest
magiczna, sam się przekonasz. Już pierwszego dnia. Też taką kiedyś miałem,
wzdycha. Otworzysz w nocy lodówkę i najpierw wyjdzie z niej zło. Będzie czarne
i włochate, schowa się w kącie i pójdzie spać. Bo zło zawsze jest pierwsze i
drzemie gdzieś w pobliżu. Ale nie przejmuj się tym. Zresztą nie będziesz miał
na to czasu, bo zaraz potem odkryjesz, co ma w sobie najlepszego, jak lody
waniliowe z szarlotką. Nawet nie będziesz pamiętał. Obudzisz się rano w obcym
pokoju i nagle będziesz stawiał spację przed znakiem zapytania. Będziesz miał w
buzi obcy język i będzie smakować jak pierwsza ostryga. Wstaniesz, ubierzesz
się i otworzysz lodówkę, by wyjść po drugiej stronie w swoim pokoju.
Tak
na serio to nie sprzedaliśmy ci lodówki, a drzwi do równoległości.
Okazuje się, że
Simon studiuje fizykę i prowadzi badania nad wieloświatową interpretacją teorii
kwantowej, zna się na wszystkich wymiarach i lubi przeciągać superstrunę. Pytam
się, co by było gdyby Sylvia Plath otworzyła lodówkę zamiast piekarnika. Wielki
Murzyn jednak się nie śmieje i z powagą dodaje, że z magicznymi lodówkami nie
ma żartów. Jesteś nowy w mieście, ale już cię tu znają. Wiadomo, gdzie cię
szukać i lepiej dla ciebie, żebyś nikogo nie chował w lodówce. A tak będzie.
Wypełnisz ją całym sobą, jak piękną dziewczynę. Jesteś tym, co masz w lodówce.
Włożysz do niej swoje ulubione lody, wszystkie swoje potrzeby krwiste jak
mięso, i nagą piękną dziewczynę, gdy ci się już znudzi. A wyciągniesz piwo
zimne jak jej serce.
Wielki Murzyn
przechodzi do konkretów.
Marokanki
są najgorsze, bo mają mnóstwo braci. Wyjmiesz ją kiedyś i szybko wyślesz z
powrotem. Będzie schylać się nad lodówką i zaglądać do środka, jak do studni.
Stwierdzisz, że w tej pozycji ma niezły tyłek, a potem wepchniesz ją tam i
zamkniesz mocno drzwi. Przestraszysz się, że teraz znajdzie cię policja i jej
bracia, a nigdy nie możesz być pewny, co odkryją w środku.
Zaczynam
się zastanawiać, jak daleko już odlecieliśmy. Simon dalej nie przejmuje się
kierownicą, wystawia głowę przez otwarte okno i sprawdza, czy jego przyjaciel
wciąż trzyma lodówkę. Czarny Napoleon krzyczy, że wszystko w porządku i że miał
kiedyś taką samą. Bał się przy niej zasypiać, bo wciągała go w nocy do środka i
mieszała w głowie jak pastis. Też się
odwracam i widzę przez tylną szybę, jak jego marynarka w kółko i krzyżyk faluje
na wietrze niczym bandera na statku kosmicznym. Cieszę się, że nie zgubił
swojej czapki i macham mu przyjacielsko, a on otwiera na chwilę lodówkę i
szczerzy szeroko złote zęby. Słyszę, jak wewnątrz poczciwy Serge Gainsbourg
śpiewa „Lemon incest”. Ciekawe, czy w
środku znajdę też Charlotte?
Pytam
więc, czy z magicznej lodówki można wyciągnąć wszystko to, o czym się skrycie marzy.
Wielki Murzyn nagle przyspiesza i gwałtownie skręca, opuszczamy naszą
galaktykę. Chwyta moją głowę, odrywa mi ją od ciała i potrząsa. Potem wyciska
jak gąbkę i sprawdza, co wypadło. Hiszpanki, Włoszki, Austriaczki. Wschód
słońca nad oceanem, kawa z Pianą Złudzeń,
flamingi na balkonie. Ładni ludzie i ładne rzeczy chodzą mi po głowie i po
myśli. La Grande bellezza, co? Simon gwiżdże,
coś chowa do kieszeni, to pewnie moja próżność, ej! oddawaj, resztę upycha z
powrotem do środka i oddaje mi moją wielką banię. Na końcu wyrokuje, że mi się
spełni. I dlatego powinienem uważać, bo to zawsze kończy się mocno zmrożonym
smutkiem.
Będzie
najlepszą sztuką w mieście. Pewnego dnia po prostu wyjdzie z lodówki i namiesza
ci w głowie jak pastis. Słodka jak helados, gelato albo eis, zmrozi ci
język i przyklei do siebie. Będziecie robić Bóg wie co, a potem z powrotem
schowa się w lodówce. Przestraszysz się, że to już koniec, prawie umrzesz w beautiful agony. Obiecasz sobie, że już
nigdy więcej i zaprosisz na pożegnalną kolację. Przyjdzie trochę ubrana, a
trochę nie. Będzie kolorowa, ale mroźna jak jesień u was na wschodzie Europy. Będzie
się śmiała, będą się śmiać jej oczy, będą się śmiać jej zęby jak sople lodu.
Ten się śmieję, kto się śmieje ostatni. Ugotujesz coś specjalnego, na przykład
gumę do żucia, znam świetny przepis, jeśli chcesz. Nawet się nie zorientujecie,
kiedy skończycie wszystko nago i wtedy ją zwiążesz. Nie schowasz urazy, bo
przecież nie czujesz mięty. Mocno i ciasno opakujesz swoją Królową Śniegu w
folię jak Laurę Palmer i schowasz, żeby od tamtej pory mroziła ci wszystko
smutkiem. Najlepsza sztuka mięsa w mieście. Każda magiczna lodówka tak działa.
Na
koniec Simon puszcza do mnie oczko, a ja krzywię się i mam ochotę powiedzieć,
żeby ją sobie wziął. Ale jestem już duży i dorosłem. Lądujemy, jesteśmy na
miejscu. Mieszkamy w wielokulturowej dzielnicy, wielkim melanżu jak tortilla flat. Jesteśmy roztańczonym
remiksem tego świata. Też miałem mieszkanie na samej górze. Wielki Murzyn wnosi
ją sam, chcę mu nawet pomóc, ale Simon zawsze daje radę. Bien. Po drodze Czarny Napoleon znów na chwilę otwiera lodówkę i
słyszę pannę Hardy w środku, śpiewa, że to taki czas, że:
C'est long et c'est
court
Ça dure toujours
On s'en souvient
Dobiliśmy targu
i wszystko pięknie, super, życzą mi miłych lodów, żegnamy się i mówią jeszcze,
żebym uważał, bo z magicznymi lodówkami serio nie ma żartów.
Czyli zostaję
sam na sam z moją magiczną lodówką, trochę się boję, a trochę nie mogę się
doczekać. I okazuje się, że te wszystkie historie to prawda. Wszystko się dzieje
i spełnia. Po dwóch miesiącach przeprowadzam się do innej dzielnicy i nie mogę zabrać
ze sobą lodówki. Płaczę przez chwilę, jak panienka żegnająca ułana. Kontaktuję
się z wielkim Simonem i proszę o pomoc, bo potrzebuję kupca. Mówi, że nie ma
sprawy, jest taka jedna studentka, co akurat szuka i ma chrapkę na najlepsze
lody w mieście. Daje mi numer, a ja do niej dzwonię. Hallo?
Mówię więc do
niej – kupujesz lodówkę, bo jesteś już duża. Poza tym to magiczna lodówka i do
tego bardzo tania. I dobijamy targu.
Michał Erazmus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz