niedziela, 17 lipca 2016

Żyrafia errata

Żyrafia errata

            „Kronopie, te przedmioty zielone i wilgotne, przybiegły chyłkiem. Otoczyły famę i współczuły mu, powtarzając:
            - Kronopio kronopio kronopio.
            A fama zrozumiał i jego samotność nie była już taka gorzka.”

Obyczaje fam, Julio Cortázar

Nakręcamy się dwa razy w tygodniu. Miniaturową korbkę wyciągam z panieńskiego kuferka, obracam kilka razy w dłoni, wahając się jednak już tylko przez chwilę. Wreszcie wkładam do dziurki, jak magiczny kluczyk. I przekręcam. Lubię obserwować, jak wtedy się ożywia i rozwesela, nabrzmiewa kolorami. Delikatne mrowienie i dreszcz przebiegają po plecach. W końcu to jedyna bliska mi istota.
Chowam ją w szafie. Bo gryzie dywan, po kolei wyrywa wszystkie kolorowe nitki, a potem w kącie zwija się w kłębek i mruczy. Tik-tak, tak-tak, potrafi tak siedzieć godzinami, tik-tak, bling-bling, szlag, uciekają sekundy, dla niej to pewnie lata. Świetlne od ojczyzny, ale chyba nie tęskni aż tak często, bo dobrze jej ze mną. I vice versa.
A zresztą, tłumaczyłam już wielokrotnie, gdyby było inaczej, droga wolna, Afryka czeka, niech sobie szuka wioski żyrafich karzełków. No więc tak: żyrafa ma imię po mamie, piętnaście centymetrów długości i głowę do nieba jak ja nogi. Zagląda na Księżyc, wkładając po kryjomu moje szpilki. Śpi na forte piano, bo usnąć może jedynie na nutach i kości słoniowej. I jak wszystkie poprzednie wyszła kiedyś spod mojego łóżka.
Nigdy mi nie wierzy, ale gdy opowiadam o safari, z emocji rumieni się jak truskawkowy chupa-chups – czerwona główka parująca żarem na chudym patyczku. Oblizuje się ze słodkich melancholii, a gdy nie zdąży, gęstymi kroplami spływa po lepkich od ciekawości palcach. Ale nigdy o nic pyta. Jak to jest z tym polowaniem, o co chodzi z włócznią i dlaczego oni na mamuty, a my tylko na truskawki. Żegnamy się wtedy z Afryką.
            Ale… ale w żyrafie najlepsza jest szyja. Długa i zgrabna, cętkowana pieprzeniem i solą ziemii. Lubię ją głaskać, zamykać w dłoni, by marzyć tak o egzotycznych podróżach. Wszystkich niezdobytych szczytach, niespełnionych fantazjach, penetracjach, wejściach, zejściach i nie-satysfakcjach.
Najczęściej jednak w ogóle nie rozmawiamy, bo w gruncie rzeczy to nieśmiałe zwierzęta – żyrafy, kobiety. Delikatnie do siebie mrugamy, porozumiewawczo łapiemy za rzęsy, wszystko subtelnie i wyłącznie między nami. A jeśli ciągnięcie za język, to tylko eteryczne.
Chowam ją w szafie. Bo gryzie dywan i boję się, że ucieknie. Jednak przezorny zawsze zabezpieczony. Tylko czasami wyprowadzamy się na spacer. Robimy to w nocy, ukrywamy się za latarniami, w cieniu wylanym za kołnierz futer wszystkich tych mrugających elektrycznych ulicznic. Stuk-stuka wtedy kopytkami po kocich łbach. W takt moich chwiejnych dwunastek, nerwowych kroków po krawężniku. Kręci wokoło główką, nieustannie sprawdzając, czy patrzę. Chcesz uciec? Złamiesz mi serce. Nie tak łatwo, puk-pukam w pusty jej łebek, nie tym razem, i grożę palcem.
Bo gdzie będzie ci lepiej? No powiedz, potrafiłabyś tak sama? Czy mnie nie kochasz, pytam, no właśnie, smętnie kręci głową, tak myślałam, już dobrze, ja ciebie też. I tak oto musimy znosić się nawzajem, swoje daltonizmy, erotyzmy, eufemizmy. Dobrana z nas para, szczególnie wtedy, gdy siadamy na tapczanie, okrakiem podbijamy świat i przestworza, gładząc i pieszcząc pilota, dmuchając do utraty sił w niebieski ekran.
A moja żyrafa uwielbia filmy gangsterskie, jak każda z nas ma słabość do silnych, męskich charakterów.
Paf, pif-paf, kupiłam jej kiedyś kubek z Brudnym Harrym. Klął i strzelał najwięcej wtedy, gdy się rozbierał, w zwolnionym tempie rozbijał na tysiąc jeden kawałków. Puzzle trzeba było potem dokładnie wyzbierać i posklejać kropelką. Bo gdy zniecierpliwiona wpada w furię, budzi w sobie bestię, wtedy na głowie zostałby mi tylko czerwony ślad, pasemka farbowane na rudy pif-paf.
Bo tak naprawdę to się nienawidzimy. Kradniemy sobie chłopaków, oszukujemy w karty i plujemy do zupy. Zresztą nie o to chodzi, bo z reguły i tak wygrywam. Przepis na udany związek chyba po prostu nie istnieje. Szczególnie ze zwierzętami i facetami. Gdy oni myślą o włóczni i wkładaniu, my o wyjmowaniu truskawek z piekarnika.
Dostałam nawet kiedyś od mojej żyrafy specjalny podręcznik. Książkę, a w niej sto jeden oryginalnych afrykańskich przepisów. Jak skutecznie upolować albinosa, reportaż Antiope, wielkiej królowej Amazonek, dlaczego wegetarianizm jest szkodliwy, radzi pramatka Ewa, i tak dalej. Ma poczucie humoru, trzeba przyznać. W takich chwilach przypuszczam, wpuszczam do głowy taką myśl, że chyba ją kocham. Moje biedne, malutkie zwierzątko.
Ale chowam ją w szafie. Bo gryzie dywan i boję się, że ucieknie. A gdy obcy człowiek na nią spojrzy, wtedy płonie. Ze wstydu. Zaczyna się od szyi, kilka płomyków gra w berka z króciutkim futerkiem, by ostatecznie przenieść się na grzbiet, ogon i resztę. A na końcu zostaje tylko popiół i nadzieja, że następna nie będzie taka głupia, by wychodzić z szafy, gdy odwiedzają mnie panowie bez krawatów.

Erazma Michalus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz