Żyrafia errata
„Kronopie,
te przedmioty zielone i wilgotne, przybiegły chyłkiem. Otoczyły famę i
współczuły mu, powtarzając:
- Kronopio kronopio kronopio.
A fama zrozumiał i jego samotność
nie była już taka gorzka.”
Obyczaje fam, Julio Cortázar
Nakręcamy się dwa razy w
tygodniu. Miniaturową korbkę wyciągam z panieńskiego kuferka, obracam kilka
razy w dłoni, wahając się jednak już tylko przez chwilę. Wreszcie wkładam do
dziurki, jak magiczny kluczyk. I przekręcam. Lubię obserwować, jak wtedy się
ożywia i rozwesela, nabrzmiewa kolorami. Delikatne mrowienie i dreszcz
przebiegają po plecach. W końcu to jedyna bliska mi istota.
Chowam ją w
szafie. Bo gryzie dywan, po kolei wyrywa wszystkie kolorowe nitki, a potem w
kącie zwija się w kłębek i mruczy. Tik-tak, tak-tak, potrafi tak siedzieć godzinami, tik-tak, bling-bling, szlag, uciekają sekundy, dla niej to pewnie lata.
Świetlne od ojczyzny, ale chyba nie tęskni aż tak często, bo dobrze jej ze mną.
I vice versa.
A zresztą, tłumaczyłam
już wielokrotnie, gdyby było inaczej, droga wolna, Afryka czeka, niech sobie szuka
wioski żyrafich karzełków. No więc tak: żyrafa ma imię po mamie, piętnaście
centymetrów długości i głowę do nieba jak ja nogi. Zagląda na Księżyc, wkładając po
kryjomu moje szpilki. Śpi na forte piano, bo usnąć może jedynie na nutach i
kości słoniowej. I jak wszystkie poprzednie wyszła kiedyś spod mojego łóżka.
Nigdy mi nie
wierzy, ale gdy opowiadam o safari, z emocji rumieni się jak truskawkowy
chupa-chups – czerwona główka parująca żarem na chudym patyczku. Oblizuje się ze
słodkich melancholii, a gdy nie zdąży, gęstymi kroplami spływa po lepkich od
ciekawości palcach. Ale nigdy o nic pyta. Jak to jest z tym polowaniem, o co
chodzi z włócznią i dlaczego oni na mamuty, a my tylko na truskawki. Żegnamy się wtedy z Afryką.
Ale…
ale w żyrafie najlepsza jest szyja. Długa i zgrabna, cętkowana pieprzeniem i
solą ziemii. Lubię ją głaskać, zamykać w dłoni, by marzyć tak o egzotycznych
podróżach. Wszystkich niezdobytych szczytach, niespełnionych fantazjach,
penetracjach, wejściach, zejściach i nie-satysfakcjach.
Najczęściej
jednak w ogóle nie rozmawiamy, bo w gruncie rzeczy to nieśmiałe zwierzęta –
żyrafy, kobiety. Delikatnie do siebie mrugamy, porozumiewawczo łapiemy za rzęsy,
wszystko subtelnie i wyłącznie między nami. A jeśli ciągnięcie za język, to tylko
eteryczne.
Chowam ją w
szafie. Bo gryzie dywan i boję się, że ucieknie. Jednak przezorny zawsze
zabezpieczony. Tylko czasami wyprowadzamy się na spacer. Robimy to w nocy,
ukrywamy się za latarniami, w cieniu wylanym za kołnierz futer wszystkich tych mrugających
elektrycznych ulicznic. Stuk-stuka wtedy kopytkami po kocich łbach. W takt
moich chwiejnych dwunastek, nerwowych kroków po krawężniku. Kręci wokoło główką,
nieustannie sprawdzając, czy patrzę. Chcesz uciec? Złamiesz mi serce. Nie tak
łatwo, puk-pukam w pusty jej łebek, nie tym razem, i grożę palcem.
Bo gdzie
będzie ci lepiej? No powiedz, potrafiłabyś tak sama? Czy mnie nie kochasz,
pytam, no właśnie, smętnie kręci głową, tak myślałam, już dobrze, ja ciebie
też. I tak oto musimy znosić się nawzajem, swoje daltonizmy, erotyzmy,
eufemizmy. Dobrana z nas para, szczególnie wtedy, gdy siadamy na tapczanie,
okrakiem podbijamy świat i przestworza, gładząc i pieszcząc pilota, dmuchając
do utraty sił w niebieski ekran.
A moja żyrafa
uwielbia filmy gangsterskie, jak każda z nas ma słabość do silnych, męskich
charakterów.
Paf, pif-paf, kupiłam
jej kiedyś kubek z Brudnym Harrym. Klął i strzelał najwięcej wtedy, gdy się rozbierał,
w zwolnionym tempie rozbijał na tysiąc jeden kawałków. Puzzle trzeba było potem
dokładnie wyzbierać i posklejać kropelką. Bo gdy zniecierpliwiona wpada w
furię, budzi w sobie bestię, wtedy na głowie zostałby mi tylko czerwony ślad,
pasemka farbowane na rudy pif-paf.
Bo tak
naprawdę to się nienawidzimy. Kradniemy sobie chłopaków, oszukujemy w karty i
plujemy do zupy. Zresztą nie o to chodzi, bo z reguły i tak wygrywam. Przepis
na udany związek chyba po prostu nie istnieje. Szczególnie ze zwierzętami i
facetami. Gdy oni myślą o włóczni i wkładaniu, my o wyjmowaniu truskawek z
piekarnika.
Dostałam nawet
kiedyś od mojej żyrafy specjalny podręcznik. Książkę, a w niej sto jeden
oryginalnych afrykańskich przepisów. Jak skutecznie upolować albinosa, reportaż
Antiope, wielkiej królowej Amazonek, dlaczego wegetarianizm jest szkodliwy,
radzi pramatka Ewa, i tak dalej. Ma poczucie humoru, trzeba przyznać. W takich
chwilach przypuszczam, wpuszczam do głowy taką myśl, że chyba ją kocham. Moje
biedne, malutkie zwierzątko.
Ale chowam ją
w szafie. Bo gryzie dywan i boję się, że ucieknie. A gdy obcy człowiek na nią
spojrzy, wtedy płonie. Ze wstydu. Zaczyna się od szyi, kilka płomyków gra w
berka z króciutkim futerkiem, by ostatecznie przenieść się na grzbiet, ogon i
resztę. A na końcu zostaje tylko popiół i nadzieja, że następna nie będzie taka
głupia, by wychodzić z szafy, gdy odwiedzają mnie panowie bez krawatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz