środa, 29 sierpnia 2018

Gwiezdny pył


Gwiezdny pył

Mówili mu, że ta dziewczyna nie ma serca. Wiedział o tym, ale się nie przejmował. Swoje serce miał wystarczająco duże, żeby wypełnić nim dwie klatki piersiowe. A jej klatka piersiowa była najpiękniejszą sprawą na świecie. No, prawie. Zaraz po oczach. I piegach. Sprawy życia i śmierci, nie ma się co śmiać. Miała jeszcze nogi jak dwie rakiety, które chciały go wystrzelić w kosmos. Przybyła z innej planety, był tego pewien.
               Ona była smutną dziewczyną, więc nie cieszyła się na myśl, że wróci na Wenus albo Marsa.
         On z kolei wiedział, że karma nigdy nie daje, że zawsze pożycza Nie zdziwił się więc specjalnie, kiedy jego statek kosmiczny rozbił się tuż po starcie. Obiecał jej jednak, że ją zabierze z powrotem w gwiazdy. Nie takie rzeczy chłopcy obiecywali dziewczętom.
           W nocy przed nieszczęśliwym startem pierwszy raz uprawiali seks. Piękny seks jak w bajkach. Najpierw zaprosił ją do siebie, usiedli w ogrodzie, pili w wino, a w kieliszkach kąpały się gwiazdy i bardzo szybko uderzały do głowy. Jej piersi ukradkiem zaglądały mu w oczy, a on nerwowo mrugał. Jest nieśmiałym chłopcem, obiecywał, że nikomu nie powie, jeśli mu pokaże, jaki ma wzorek na majtkach. Gdyby nie była smutną dziewczyną, na pewno by się uśmiechnęła. Zamiast tego spytała, czy nie jest ciekawy, jak smakuje i chwilę potem prawie ją zjadł. Próbował kawałek po kawałku, miała ciało zimne jak lody albo surowe mięso. Kiedy była pod nim, chciał ją przekroić na pół i sprawdzić, czy jest jeszcze surowa, czy już krwista, zobaczyć, czy mu się rozpłynie na języku. Miała ciało przyprawione pieprzykami jak najlepszy stek. Kiedy była na nim, konstelacje piegów migotały nad głową. I może to nie była miłość, ale na pewno szczęście. A jeśli jest szczęście, to musi być też pech.
            Tak więc rano statek kosmiczny, który dla niej zbudował, rozbił się tuż po starcie. Nie była zdziwiona ani zawiedziona, powiedziała, żeby do niej zadzwonił, kiedy zbuduje następny. Było miło, ale nie dała mu nawet buzi na do widzenia.
            Nie był smutnym chłopcem, więc wziął się od razu do pracy. Wiedział, że mu się uda, bo przeczytał wszystkie mądre książki o fizyce kwantowej, obejrzał Odyseję Kosmiczną i zjadł kilka rozumów. Najczęściej zakradał się pod domami wielkich naukowców, udawał fana, a potem zjadał ich mądre głowy. Był w tym dobry, potrafił przyrządzać świetną galaretkę z mózgów. Myślicie, że gdzie się podziali Einstein i Everett? Siedzieli mu głowie. Poza tym wierzył, że w równoległym wszechświecie to on jest wielkim naukowcem, a oni kradną mu pomysły, że on jest Sprite, a oni to pragnienie.
A więc ciężko pracował nad wyprawą na inną planetę i w końcu zbudował rakietę na wzór i podobieństwo swojego ideału. Była długa na księżyc jak jej nogi, mógłby się po nich wspinać bez końca, wysoko, wyżej, najwyżej, wystrzelić na koniec świata i jeszcze dalej, Elon Musk i Buzz Astral pękali z zazdrości.
Smutne dziewczyny są jak nocne zwierzęta, najłatwiej je znaleźć w jaskiniach albo w klubach. Wybrał się więc pewnej nocy do jasnej jak dzień Warszawy i został myśliwym, nie było to trudne, był w Niebie i w Piekle, widział Cuda nad Wisłą, słyszał Syreni Śpiew i upolował ją w końcu przy pewnym Luztrze. Przeglądała się akurat, z przodu wyglądała trochę niewyraźnie, a z tyłu zobaczył, że nosi galaktykę zamiast majtek. Przywitał się, dała mu buzi. Okazało się, że zgubiła akurat gdzieś oczy, bardzo szkoda, takie piękne oczy, mógłby w nich dziś popływać, zaraz je znajdziemy. Ale ona nie chciała, oczy nie są do niczego potrzebne w nocy. Właściwie nie był pewien, czy go pamięta i czy w ogóle wie, w której z równoległych rzeczywistości się znajdują. Nie przeszkadzało mu to. Trochę ją porwał, a trochę gonił. Poszli razem szukać w Warszawie najlepszego miejsca na podbój kosmosu, mijali po drodze wielkie jak świat okna, odbijali się w nich razem z gwiazdami, zgubili grawitację gdzieś trzydzieści centymetrów ponad chodnikami.
Rano pokazał jej swoją rakietę, a ona go wyśmiała. Powiedziała, że to na pewno nie poleci, chyba trzeźwieje. Kazała mu najpierw, zupełnie nagiemu, spróbować samemu. Patrzyła trochę znudzona, jak wsiada, startuje, a chwilę potem rozbija o Pałac Kultury. I sobie poszła.
            Nie był smutnym chłopcem i znów wziął się do pracy. Kupił samochód, wyciął dach, sorry Imuannuel, but I can’t, niebo gwiaździste nade mną, a dziewczyna niemoralna we mnie. Postanowił, że ją zje. Robił już nie takie rzeczy. Na słodko i słono, jak najlepszy karmel, rozpuści ją sobie na języku.
Dużo poświęcił, żeby nauczyć samochód latać jak w jednym z tych filmów. W końcu podjechał pod jej dom i zaprosił na wycieczkę, bo było lato. Była smutną dziewczyną, ale lubiła się bawić i miała ochotę popływać. Pojechali nad jezioro, zaparkował tuż przy brzegu. Na plaży jej ciało paliło się jak papier pod soczewką, słońce zdjęło jej stanik, majtki ściągnęła sama. Kiedy zaglądał jej w oczy, w jego okularach odbijały się gwiazdy. Powietrze pachniało słodkimi, sfermentowanymi owocami, a jezioro rozpuszczało ciała. Patrzył jak paruje, smaży się jak jajko i już ją miał zjeść, kiedy spytała, czemu jej nie powiedział, że samochód potrafi latać. Do trzech razy sztuka, mój drogi, nie uśmiechnęła się, ale poprosiła, żeby ją sobie wziął.
I faktycznie mogli polecieć, zwiedzić wszechświat, zasiedlić razem nowe planety. Obiecał jej to, bo miał wielkie serce, które chciała mu złamać. Dobrze to wiedział. Zabrał ją więc tam, skąd pochodzą gwiazdy. A potem poczekał aż eksploduje w próżni, smutnej jak ona otchłani kosmicznej. Został po niej tylko pył. Gwiezdny pył świecący jak nocne niebo. Zapakował ją w szkło i wymyślił neony. Na końcu wrócił na Ziemię, żeby rozświetlić miasta.
Nie pierwszy raz, kiedy chłopiec coś obiecał dziewczynie i nie pierwszy raz, kiedy chłopiec zakochał się w dziewczynie bez serca. A neony to takie długie kieliszki z gwiazdami zamiast Prosecco. Pamiętajcie o tym, kiedy następnym razem będziecie wędrować po nocnym mieście, pływać w światłach rozlanych na ulicach i budynkach. Pamiętajcie, że każdy neon w mieście jest wypełniony gwiezdnym pyłem, jakąś dziewczyną, która kiedyś bawiła się chłopcami i która nie jest już smutna, bo cieszy się, że świeci i błyszczy i wszyscy ją podziwiają.
W mieście nie widać gwiazd na niebie, bo wszystkie świecą na ziemi.


Michał Erazmus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz